Nowe Ateny

Nowe Ateny — zbitka barwnych i oryginalnych cytatów z dzieł zapomnianych — anegdot z towarzystw wszelkiego autoramentu — literackich plotek różnej akuratności. Mądrym dla memoryjału, idiotom dla nauki, jak mawiał Benedykt Chmielowski. Więcej informacji?

Wiek Voltaire'a, wiek Rousseau

Wpis z Dziennika Eugène’a Delacroix w tłumaczeniu Julii Hartwig i Joanny Guze. Poniedziałek, 31 maja 1824 roku:

Wieczorem byłem w Odeonie na Cyruliku. Bardzo dobry. Siedziałem obok starego pana, który znał Grétry’ego, Voltaire’a, Diderota, Rousseau itd. Słyszał, jak w pewnym salonie Voltaire prawił komplementy paniom, tak jak to miał w zwyczaju:

Widzę w was, powiedział odchodząc, wiek, który się rozpoczyna; moim jest ten, który się kończy: to wiek Voltaire’a.

Jak widać, skromny filozof wyręczał potomność zawczasu, nadając nazwę swemu wiekowi. Jeden z przyjaciół zaprowadził mego sąsiada na śniadanie do Jana-Jakuba, mieszkającego przy ulicy Plâtrière. Wyszli razem. W Tuileriach dzieci bawiły się piłką:

Pragnąłbym, powiada Rousseau, żeby tak ćwiczył się Emil.

Ale piłka rzucona przez dziecko uderzyła w nogę filozofa, który wpadł w gniew i popędził za nim z uniesioną laską, pozostawiając obu przyjaciół.

(Swoją drogą ostatnie zdanie z punktu widzenia gramatyki jest dość ryzykowne…)

22 VII 2015 # # # # # # #

Przerwa-Tetmajer, «Dzwony św. Piotra w Rzymie»

Kolejny z włoskich obrazków Kazimierza Przerwy-Tetmajera: Dzwony św. Piotra w Rzymie:

Za każdym grzmotem dzwonów, zda się, że wylata,
Z kopuły huf aniołów w cztery strony świata,
A każdy, z wichrem włosów w swej ręce olbrzyma
Miecz płomienny, w źrenicach sto błyskawic trzyma,
I lecą… Ziemia gnie się… Nad miasty i sioły
Zawisają spiżową chmurą te anioły,
I zda się, swoją straszną i ogromną mocą
Słońce strącą gdzieś w przepaść i niebo zdruzgocą!

07 IV 2015 # # #

Anonimowa «Spowiedź»

Z Moich wspomnień o życiu towarzyskim w Warszawie Pauliny Wilkońskiej:

– Komorowski Spowiedź moją będzie czytał – poszepnął mi przyjazny nam poeta, którego nazwiska wszelako, bez jego zezwolenia, tutaj nie wymieniam. […]

Była to spowiedź Żyda, który głęboko i gorzko swoją czuje niedolę, jako paria wpośród chrześcijańskiej społeczności. I zawierał nieco drażliwy ustęp.

Komorowski usiadł na środku salonu. A było wtedy wiele, bardzo wiele osób. Wszystko przycichło od razu, że przypomniało się wyrzeczenie dawne: jak gdyby makiem zasiał.

Zaczął czytać pięknie, wyraziście, dźwięcznie, jak zawsze. Uwaga była do najwyższego podnieconą stopnia. Wtem przychodzi ów ustęp wspomniany:

Czyż całe życie zasług nie zdołało
Miłości od was braterskiej wyprosić?
Czyż było jeszcze poświęceń nie dosyć?
Czyż było jeszcze chrztów krwawych za mało?

Czyż pamięć zasług naszych w poniewierce?
Czyśmy praw naszych nie dowiedli w czynie?
Czyliż nie polska krew nam w żyłach płynie?
Czyliż nie polskie w piersi bije serce?

Niech myśl przeszłości zawiść w sercu zgasi,
Niech pamięć zasług dawny przesąd zaćmi,
Niech ci, co sercem byli bracia wasi,
Słowem i czynem zostaną się braćmi!

A może szczep ten nowego plemienia
Pięknej przyszłości rokuje nadzieje.
Młodymi listki doda drzewu cienia
I w pień ów stary nowe życie wleje.

Słowa te, napisane przez do dziś anonimowego poetę w I połowie XIX wieku, przypomniały Wilkońskiej o jednym z epizodów 1861 roku, kiedy to jedna z manifestacji patriotycznych w Warszawie została zaatakowana przez pułk kozaków. Jedną z pierwszych ofiar był idący na czele ksiądz Nowakowski. Gdy ksiądz, cięty przez kozaka pałaszem, upuścił krzyż, podniósł go młody Żyd, Michał Landau – tylko po to zresztą, by samemu paść chwilę potem.

Wydarzeniu temu – czytamy w przypisie – współcześni nadawali doniosły sens symboliczny: “Godło męki Chrystusowej, godło Odkupienia i Zbawienia w ręku Żyda to najwznioślejszy wyraz tej idei braterstwa łączącej pod sztandarem narodowym wszystkie wyznania i klasy społeczeństwa” (W. Przyborowski).

06 IV 2015 # # #

Słowacki, fragment

Z nieukończonego dramatu Juliusza Słowackiego — Zawiszy Czarnego — kontrowersyjny fragment:

W Polszcze… rycerze naprzód w polu się popiszą,
A potem w karczmach sobie… za to ciągną trunek
I pić mogą przez całe życie na rachunek;
I gdy im w poprzek jacy przeciwnicy staną,
Mogą przez całe życie tą krwią nie wylaną,
A z której sobie czopa wyjęli… husarze,
Mogą przez całe życie pluć, mospanie, w twarze
I opinie tym swoje… rozgłaszać w pokoju,
Na tym słowie oparci tylko: “Byłem w boju”…

19 I 2015 # # #

Przybyszewski o instynktach

Z psychologii jednostki twórczej. Chopin i Nietzsche Stanisława Przybyszewskiego w tłumaczeniu Stanisława Helsztyńskiego:

W okresie, kiedy instynkty stadne wyraziły się w potężnym uczuciu wspólnoty, kiedy prawa każdego człowieka są dokładnie wytyczone, kiedy każdy przejaw mocy odczuwa się i zwalcza jako przekroczenie tych praw, kiedy wszystko co wybiega ponad poziom tego, co dawne, powszechne, codzienne, musi być usuwane, jako szkodliwe i niebezpieczne dla gromady, nie można myśleć o przejawianiu instynktów pańskich i władczych, o rozwoju sił dążących do czynu, o wykazywaniu zdolności wykraczających poza normę.

Dla indywiduum wyposażonego w podobny ustrój nie ma wcale miejsca w „społeczeństwie”.

04 XI 2014 # # #

Rimbaud, «Wrażenie»

Dwa przekłady wiersza Artura Rimbauda — Wrażenie. Bronisława Ostrowska:

W błękitne zmierzchy letnie pójdę miedzą polną
Skroś traw i ziół, muskany przez dojrzałe żyto…
Śniąc, będę czuł pod stopą świeżość ros podolną,
Pozwolę wiatrom kąpać mą głowę odkrytą.

Nie będę tedy mówił ani myślał wcale,
Lecz nieskończona miłość w moje serce spłynie…
I będę szedł jak Cygan — w coraz dalsze dale,
W przyrodzie jak kobietą, szczęsny w tej godzinie.

I Zenon Miriam Przesmycki:

W modre, letnie wieczory, pójdę miedzą kłośną,
Łechtany zbóż kitami, deptać trawy płowe:
Marząc, czuć będę świeżość pod stopami rośną.
Dozwolę wiatrom kąpać nagą moją głowę.

Nie będę mówił, myślał. W ciszy niewysłownej,
W duszy miłość ogromna wzbierze mi z pogodą;
I pójdę, het, daleko, jak cygan wędrowny,
W Naturę — szczęsny taki, jak z kobietą młodą.

02 XI 2014 # # # #

Baudelaire, scenka paryska

Scenka paryska z Malarza życia nowoczesnego, eseju Charles’a Baudelaire’a:

Przy drzwiach kawiarni, oparty o szyby oświetlone od wewnątrz i zewnątrz, rozparł sie jeden z tych głupców, których elegancja jest dziełem krawca, a głowa dziełem fryzjera. Obok, z nogami na nieodstępnym taborecie, siedzi jego kochanka, szelma jakich mało, której niemal nic nie brak (to niemal nic, to niemal wszystko, to dystynkcja), by wyglądać na wielką damę. W małych ustach, podobnie jak jej śliczny towarzysz, trzyma ogromne cygaro. Te dwie istoty nie myślą. Czy chociaż pewne, że patrzą? Chyba że ci Narcyzowie głupoty spoglądają na tłum jak na rzekę, która odbija ich obraz. W gruncie rzeczy żyją bardziej dla przyjemności obserwatora niż własnej.

28 X 2014 # #

Rolicz-Lieder, «Widzenie»

Sonet Wacława Rolicz-Liedera z pierwszego tomu poezji:

Wieczór przenudny! jeden z tych wieczorów,
W których się człowiek rozpływa z tęsknoty:
Książek mam pełno, lecz nie ma ochoty!
Myśli zabrakło jaśniejszych kolorów.

Milcząc fliżankę herbaty nalewam:
Tytuń zazwyczaj czas ukraca mile;
Więc farsystańskie zapalam nargile
I ciągnąc smoczek, smutnawo poziewam.

W dymie kochanki widzę nikłe cieni,
Trzyma fliżankę, pędzelek, paletkę,
Maluje róże w mgławicznej przestrzeni.

Znika; po ścianie gonię jej sylwetkę,
Na widok czarki łza w oczu się mieni:
Toć Ona na niej kładła z róż winietkę.

27 X 2014 # # #

O «Dantyszku» Słowackiego

Anonimowa rubryka Przezor księgarski w Kronice Emigracyi Polskiej (tom VII) z 1839 roku, przygłupia dość recenzja najnowszego poematu Słowackiego, interpunkcja oryginalna:

Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa, o piekle. Paryż, 1839. 16º w księgarni Polskiej. Cena fr. 3. c. 50.

Żywą imaginacyą młodego zapewne autora, podniósł duch wielkiego Włoskiego poety, którego chciał naśladować w patryotycznym zapale. Gdzie poezya wywija się z samego serca autora, np. Szczesnym i Maryi, są niektóre piękności; ale gdzie naśladowanie Danta, i myśl i smak i język, grzeszą.

23 X 2014 # # #

Mickiewicz, «Komar»

Mało znany młodzieńczy wiersz Adama Mickiewicza inspirowany podobnymi juweniliami Wergiliusza:

Komar, niewielkie licho, lecz bardzo czupurne,
Wyciągnąwszy różeczki i skrzydła poczwórne,
I żądełko krwi chciwe, latał ponad śpiącym
I “Krwi, krwi, krwi, krwi!” wołał głosem bzykającym.

“Drżyj, człowieku, wybiła ostatnia godzina,
Jestem Marat owadow, lotna gilotyna”.
Az przebudził się człowiek, czatowal po głosie
I za pierwszym ukłuciem pac, zabił na nosie.

Szedł z nieboszczykiem w okno, nie mogl znaleźć śladów
Tej lotnej gilotyny, Marata owadów,
Człowiek, gniotąc go w palcach: “Nie budź śpiących, bracie,
Atomie terroryzmu, owadów Maracie

Kiedyś tak małe licho, nie rób tyle krzyku,
A kiedy chcesz ukąsic, kąsajże bez bzyku.
Jeśli ci krwi potrzeba, gdzie chcesz nos mi wtykaj,
Tylko, kiedyś tak mały, kąsaj, a nie bzykaj”.

20 X 2014 # # #

Nietzsche a pacyfizm

Z książki Karla Jaspersa Nietzsche. Wprowadzenie do rozumienia jego filozofii (przekład Doroty Stroińskiej):

Nietzsche […] zagłębia się w ideę pokoju. Pokój u Nietzschego ma jednak inny charakter niż w myśli pacyfistycznej, która pragnie wymusić pokój poprzez mające przewagę wojska, to znaczy na drodze przemocy, albo która pragnie przyczynić się do niego na drodze stopniowego rozbrojenia. Wszystkim utopiom przeciwstawia on inną utopię:

I może nadejdzie wielki dzień, w którym naród wojną i zwycięstwami… wyróżniony… dobrowolnie zawoła: złamiemy miecz… Uczynić siebie bezbronnym, podczas gdy się jest najbardziej zdolnym do obrony, z głębi najwznioślejszego odczucia — to sposób osiągnięcia prawdziwego pokoju… Naszym liberalnym przedstawicielom narodu brakuje, jak wiadomo, czasu na rozmyślanie nad naturą człowieka: inaczej wiedzieliby, że ich praca jest nadaremna, skoro jej celem jest “stopniowe zmniejszanie obciążenia wojskowego”.

18 X 2014 # # # # # #

Whitman, «Mężny, przezorny, wierny...»

Wiersz Walta Whitmana Mężny, przezorny, wierny i mój drogi towarzysz w przekładzie Zenona Przesmyckiego (Miriama):

Z mozołem wędrując przez lasy Wirginii,
Przy szmerze liści uschniętych, które trącała ma stopa (jesień to była podówczas),
Ujrzałem u dębu podnóża mogiłę żołnierza;
Ranny śmiertelnie, tu zmarł i pogrzebion w ucieczce (łatwo zrozumieć to mogłem);
Krótki spoczynek w południe, potem dalej! czas pędził, lecz został ten napis,
Nabazgrany na deseczce, przybity na drzewie nad grobem:
Mężny, przezorny, wierny i mój drogi towarzysz.

Długo, długo dumałem, potem w dalszą udałem się drogę;
Wiele zmian potem czas przyniósł, wiele scen i zjawisk życiowych;
Jednak często, o różnym czasie i na różnym miejscu,
W cichej samotni lub w rozruchu miasta, powoli albo z wielką gwałtownością
W oczach mi staje grób nieznanego żołnierza — i prosty, szczery ów napis w lasach Wirginii:
Mężny, przezorny, wierny i mój drogi towarzysz.

09 X 2014 # # # #

Baudelaire, Miłosz i nieznajome

Dwa wiersze o kobietach nieznajomych; pierwszy — Charles’a Baudelaire’a, Do przechodzącej, w przekładzie Mieczysława Jastruna:

Miasto wokół mnie tętniąc huczało wezbrane.
Smukła, w żałobie, w bólu swym majestatyczna
Kobieta przechodziła, a jej ręka śliczna
Lekko unosiła wyhaftowaną falbanę.

Zwinna, szlachetna, z posągowymi nogami.
A ja piłem, skurczony, dziwaczny przechodzień,
W jej oku, niebie modrym, gdzie huragan wschodzi,
Rozkosz zabijającą i słodycz, co mami.

Błyskawica… i noc! — pierzchająca piękności,
Co błyskiem oka odrodziłaś moje serce,
Czyliż cię mam zobaczyć już tylko w wieczności?

Gdzieś daleko! Za późno! Może nigdy więcej!
Bo nie wiesz, dokąd idę, nie wiem, gdzieś przepadła,
Ty, którą mógłbym kochać, ty, coś to odgadła!

I Czesława Miłosza Esse:

Przyglądałem się tej twarzy w osłupiniu. Przebiegały światła stacji metra, nie zauważałem ich. Co można zrobić, jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak, żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono z rysunku zwierzęcia czy ptaka? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko zaczesanymi włosami, linia podbródka — ale dlaczego wzrok nie ma siły absolutnej? — i w różowawej bieli wycięte otwory, w których ciemna błyszcząca lawa. Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie pożądanie. Jak motyl, ryba, łodyga rośliny, tylko rzecz bardziej tajemnicza. Na to mi przyszło, że po tylu próbach nazwania świata umiem już tylko powtarzać w kółko najwyższe, jedyne wyznanie, poza które żadna moc nie może sięgnąć: ja jestem — ona jest. Krzyczcie, dmijcie w trąby, utwórzcie tysiączne pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: jest! I po co zapisano stronice, tony, katedry stronic, jeżeli bełkocę, jakbym był pierwszym, który wyłonił się z iłu na brzegach oceanu? Na co zdały się cywilizacje Słońca, czerwony pył rozpadających się miast, zbroje i motory w pyle pustyń, jeżeli nie dodały nic do tego dźwięku: jest?

Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka, która cierpi, bo nie może napełnić się wodą, rzeka, która cierpi, bo odbicia obłoków i drzew ne są obłokami i drzewami.

08 X 2014 # # # # # #

Mickiewicz nieznany...

Z Brązowników Boya:

Każdego, kto czytał po porządku w lwowskim wydaniu dzieł korespondencję Mickiewicza, musiał uderzyć jego list do zmoskwiczonego Polaka, Tadeusza Bułharyna, pisany z Berlina dn. 12 czerwca 1829 r., tuż po opuszczeniu Rosji. List ten zawiera następujący ustęp:

Odebrałem tu z Warszawy wiadomość o koronacji i pełne entuzjazmu opisy uczt i zabaw. Ja tam nie byłem! Podzielam tylko z daleka szczęście moich spółrodaków… Donoszę ci tylko, że Cesarz nasz jest teraz w Berlinie przyjmowany z entuzjazmem i że, jak powszechnie słychać, rad był z pobytu w Warszawie i Cesarzowa łaskawie wspominała o serdecznym uniesieniu, z jakim przyjęta była od mieszkańców polskiej stolicy. Tyle nowin politycznych…

List do Bułharyna też ma swoją historię czy też swoją legendę. Opowiadał mi ją jeden z “mickiewiczologów”, zajmujący się zwłaszcza epoką rosyjską poety. List ten mianowicie dostał się do rąk Włodzimierza Spasowicza; Spasowicz przesłał go krakowskiej Akademii Umiejętności. Otrzymawszy ten dar, Akademia jakoby zastanawiała się poważnie, czyby tego listu nie spalić dla dobra pamięci wieszcza. Ale kopię listu posiadał, również od Spasowicza, Piotr Chmielowski. Widząc, że Akademia nie kwapi się ze spożytkowaniem listu i słysząc o grożącym mu zniszczeniu, ogłosił go w dodatku do swej monografii z następującym przypiskiem: “Autograf znajduje się obecnie w zbiorach biblioteki Akademii Umiejętności w Krakowie. Przytaczam list ten według kopii udzielonej mi przez p. Włodzimierza Spasowicza”. W ten sposób Chmielowski stworzył fakt dokonany, list do Bułharyna przeszedł do zbiorowych wydań.

Znamienna historia dla całego tomu poświęconego ukazywaniu Mickiewicza od mniej znanej, mniej patriotycznej czy mniej zbożnej strony. Jeszcze jedna notatka Boya, nie wiem, czy więcej mówiąca o Mickiewiczu, czy genialnym tłumaczu-publicyście.

Są tedy znaki na niebie i ziemi, świadczące, iż trzeba może odnowić nasz stosunek do naszego największego poety, do największego cudu, jakiego kiedy było świadkiem polskie życie. Jakie do tego celu obrać środki, niech inni, mądrzejsi radzą. Ja, skoro mnie wezwano, przedstawię moje skromne propozycje:

Wezwać naszych społeczników, polityków, moralistów, bakałarzy, aby — tak samo jak bolszewicy zwracają nam nasze skarby sztuki — zwrócili, bodaj na jakiś czas, Mickiewicza literaturze.

Zburzyć wszystkie pomniki Mickiewicza, odlać z nich wielką armatę i nabić w nią pewną ilość jego komentatorów.

Odełgać życie Mickiewicza, zbadać na nowo jego tajemnice i zakamarki, nie pod kątem “krzepienia serc” i hipokryzji narodowej, ale pod kątem istotnej prawdy.

Napisać na nowo ten wzruszający i patetyczny żywot, w którym poeta przez namiętności, upadki i mękę, błądząc i kajając się, i błądząc w samymże swoim kajaniu, szedł do świętości. Amen.

06 X 2014 # # # # #

Syrokomla, «Owidiusz na Polesiu»

Wiersz Syrokomli o Owidiuszu, z którego zresztą znany i cytowany jest najczęściej tylko początek, który cytuję poniżej —

August Cezar, co niegdyś dla pańskiego tonu
Posprowadzał do Rzymu muzy z Helikonu,
Nie szczędząc hojnych darów i sutych przyrzeczeń,
Wirgilich i Horacych zapraszał na pieczeń, —
Dostrzegł, że z etykiety straszliwą obrazą,
Bałamuci mu córkę Owidyusz Nazo.
Był to poeta, dworak przy wielkim Auguście,
A pannie były jego pentametra w guście…
Julka to, panie, była hoża czarnobrewka,
Rzymianka, krew nie woda, spirytus nie dziewka…
Dyabeł nie śpi w tych rzeczach, może być nieładnie…
1861. Borejkowszczyzna

05 X 2014 # # # #

Nietzsche o czytelnictwie

Z Ecce homo Friedricha Nietzschego, ostatniej ukończonej książki niemieckiego filozofa (stanowiącej swoją drogą dobry wstęp do jego twórczości):

Inna roztropność i samoobrona polega na tym, że reaguje się możliwie najrzadziej i unika sytuacji oraz warunków, w których byłoby się skazanym na to, by swą “wolność”, swą inicjatywę niejako zawiesić i stać się samym tylko reagensem. Wezmę jako przykład korzystanie z książek.

Uczony, który książki w zasadzie tylko “zalicza” — filolog o średnim przerobie około 200 stron dziennie — w ostateczności traci zupełnie zdolność samodzielnego myślenia. Gdy nie zalicza, to nie myśli. Gdy myśli, odpowiada tylko na pewien bodziec (przeczytana myśl) — już tylko reaguje. Uczony wydatkuje całą swą energię na mówienie “tak” i “nie” podczas krytyki rzeczy już pomyślanych — sam już nie myśli… Jego instynkt samoobrony zwiotczał, w przeciwnym razie broniłby się przed książkami. Uczony — décadent. Widziałem to na własne oczy: zdolne, bogate i wolne natury już po trzydziestce “haniebnie oczytane”, już tylko zapałki, które trzeba pocierać, by zaiskrzyły — by wydały “myśl”. Wczesnym rankiem u początku dnia, wśród świeżości, przy porannej zorzy swych sił czytać książkę — to dopiero zbrodnia!

01 X 2014 # # # # #

Przerwa-Tetmajer, «Virgini intactae»

Wiersz Virgini intactae (łac. Dziewicy nietkniętej) Kazimierza Przerwy-Tetmajera (i przy okazji: ciekawe, jak słowo “pójdź” zupełnie zmieniło znaczenie: pod koniec XIX wieku znaczyło nic więcej jak “chodź”):

Ust twych więc usta nie tknęły niczyje?
Nikt nie uścisnął twojej drżącej ręki?
Nikt się nie oplótł w twoich włosów pęki,
Ani się wessał w twoją białą szyję?

Nikt się nie wsłuchał, jak twe serce bije,
Jak omdlewają słów błękitne dźwięki,
A ciała twego kształt smukły i miękki
Zdrój tylko widział i wodne lilije?

I nigdy dumne to, królewskie ciało,
W niczyich ramion uścisku nie drżało?
Pragnienie twoje jest jak blask o wschodzie?

Nigdy w twych oczu słonecznym ogrodzie
Nie trysła rozkosz kwiatami złotemi?
Pójdź! Tyś jest szczęściem najwyższem na ziemi!

30 IX 2014 # # #

Improwizacje Deotymy

Z Moich wspomnień o życiu towarzyskim w Warszawie pamiętnikarki i powieściopisarki Pauliny Wilkońskiej wspomnienie o Deotymie:

— Zasiadło przy bliższym stoliku czterech stenografów, pomiędzy tymi sam pan Wacław Łuszczewski. Wszystko było w oczekiwaniu.

— Zadano „przeczucie” — poszepnął mi z cicha Władysław Kazimierz Wójcicki, redaktor “Biblioteki Warszawskiej”, autor Historii literatury polskiej, Klechd, Gawęd itd., itd.

Deotyma stanęła na środku. Cała w białym kaszmirze, z włosami z tyłu głowy podwiniętymi, jak na Kaniewskiego obrazie. Wkoło niej małą tylko próżną zostawiono przestrzeń. Jedne połowę salonu przeważnie zajęły panie. Drugą panowie, którzy niby mur utworzyli. Cisza zaległa, nikt odetchnąć nie śmiał. Wieszczka stała, jak gdyby duchem odbiegła ziemię, jak gdyby z nami nie była wcale: jakby pogrążona w śnie somnambulicznym. Takie na mnie uczyniła wrażenie — a silne bardzo. Stałam wsparta na krawędzi krzesła, bom dosiedzieć nie mogła. Objęłam ją wzrokiem, życzeniem, przejęciem się całym, że aż tchu niby zabrakło.

Zaczęła mówić.

Sympatyczne rysy nieokreślony przysłonił wyraz: natchnienie. Lica jej były nieco przyblade. Oczy to wzniosła, to spuściła znowu. Rękę, jakby utoczoną, na której lekki, szeroki zwieszał się rękaw, podnosiła czasami. Niekiedy pierś uczucie wzdęło silniejsze, ale cała postać i rysy posągowy zachowały spokój. Mówiła z początku wolniej, ciszej, potem nieco szybciej, głosem podniesionym więcej. A słowa z ust jej płynęły, jak gdyby sama nie wiedziała o nich. I spamiętałam na zawsze pełne myśli wyrazy:

Przeczucie — światów ogniwem,
Przeczucie — mędrców podziwem,
Przeczucie — kluczem poety,
Przeczucie — skarbem kobiety.

Gdy skończyła, wrzawa otoczyła poetkę. Pochwały, głównie w języku francuskim, sypano. Ale posłyszano i szczeropolskie słowa.

Deotyma, w XIX wieku bardzo popularna poetka, nazywana często mianem wieszczki, do dzisiaj pozostała symbolem grafomanii — ale, jak się okazuje, i wtedy już po Warszawie chodziły znaki, że nie wszyscy reagowali na improwizacje Deotymy tak, jak Paulina Wilkońska:

Deotyma
się nadyma;
zamiast kiecki
ma strój grecki!

A to tylko jeden z wielu popularnych za czasów Deotymy złośliwych epigramatów.

29 IX 2014 # # #

Słowacki, «Hymn. Smutno mi, Boże»

Juliusza Słowackiego hymn Smutno mi, Boże:

Smutno mi, Boże! — Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!

Jak puste kłosy, z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!

Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!

Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!

Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom;
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił popiołom…
Więc, że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!

Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący — marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!

26 IX 2014 # # #

Przerwa-Tetmajer, «Motyl»

Wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera, Motyl:

Wyżej! Kędy wiatr gwiżdże i po turniach dzwoni,
Tam, kędy obłok oparł o głaz białe stopy
I złotych blasków słońca wziąwszy na grzbiet snopy,
Ku błękitnym niebiosom wzniósł purpurę skroni!

Wyżej! Gdzie krzywoszpony ryś w chytrej pogoni
Ściga dzikich kóz szereg błyskawicostopy;
Gdzie się z urwisk śniegowe zsypują roztopy
Z hukiem na zżółkłe trawy o uwiędłej woni…

Wyżej!… Szczyt — powódź wierchów… Jak pusto… W zawrotnej
Wyżynie coś się bieli u skalnej krawędzi —
Ha! motyl, biały motyl, wiatr go tutaj pędzi…

Pod nim ciemna toń stawu… leci ku głębinie,
Zmęczył się, spada niżej, niżej — ha! już ginie —
Samotny wbiegł pod słońce i zginął samotny.

24 IX 2014 # # #

Petőfi, «Homer i Osjan»

Wiersz Homer i Osjan Sándora Petőfiego w tłumaczeniu historyka literatury, Juliusza Wiktora Gomulickiego — z tomu Zygzakiem.

Gdzież są dziś Grecy i gdzież są Celtowie?
Jedni i drudzy zniknęli,
Niby dwa grody wspaniałe,
Przepadło w morskiej czeluści.
Dwie tylko wieże sterczą z wód otchłani,
A te dwie wieże — to Homer i Osjan!

Pierwszy był żebrakiem,
A drugi synem królewskim.
To przepaść!
W jednym wszelako byli sobie równi,
Bo obaj byli ślepcami.
Może to płomień, co gorzał w ich duszach,
A może świetny blask ich wielkiej sławy
Odebrał światło ich oczom?

O wzniosłe duchy! Gdy tylko dotkniecie
Strun swoich lutni czarodziejską dłonią,
Zaraz tworzycie — niby słowo boże —
Świat jakiś nowy przed ludzkim obliczem:
Przedziwnie piękny
I przedziwnie wielki!

Czy wy słyszycie Homera?
W pieśni się jego, jak w kopule niebios,
Odbija uśmiech łagodnej radości;
Tutaj się rodzi purpura jutrzenki
I świetne złoto południowych godzin,
Spływając później łagodnym potokiem
Na lazurowe fale morskiej toni
I na objęte nią zielone wyspy,
Na których z ludzkim rodzajem bogowie
Mile pospołu igrają.
Dzieląc twoje zabawy, o boska miłości!

A czy widzicie, oto tam, Osjana?
We mgłę spowity, nad Północnym Morzem,
Wśród dzikich skał, pospołu z groźną burzą
Huczy swą pieśń poprzez bezkształtną noc…
I wstaje księżyc,
Zachodzącemu słońcu prawie równy
Krwawą czerwienią,
Ponurym światłem pokrywając pustkę,
Po której krążą w posępnych szeregach
Cienie rycerzy
Poległych wśród bitwy.

Wszystko promienne
I wszystko kwitnące —
Zawiera twoja pieśń,
Przodku żebraków, Homerze!
Wszystko ponure
I wszystko pustynne —
Zawiera twoja pieśń,
Potomku królów, Osjanie!

Śpiewajcie dalej, śpiewajcie wciąż dalej,
I bijcie ciągle w struny boskich lutni,
Homerze i Osjanie!
Nadejdą lata,
Wieki, tysiąclecia,
I bezlitośnie wszystko wdepcą w ziemię
— Wy tylko jedni będziecie im święci! —
Na wszystko wówczas tchną zgnilizną śmierci
I tylko wieniec na waszej siwiźnie
Zostanie wiecznie zielony!

22 IX 2014 # # # # # #

Mallarmé, «Sonet na YX»

Dwa przekłady słynnego sonetu Stephane’a Mallarmégo — Adama Ważyka:

Unosząc swe paznokcie błyszczące onyksem
Trwoga północna, lampę ściskającą zmora,
Dźwiga marzenia zmroku spalone z Feniksem,
Prochy, których nie zbierze popielna amfora

W salonie na kredensach nieozdobnych ptyksem:
Zniknął bibelot pustki dźwięczącej z wieczora,
(Mistrz bowiem łzy chce czerpać stanąwszy nad Styksem
Jedyną rzeczą, którą Nicość uznać skora.)

Przy oknie odsłoniętym na Północ, być może,
Światełko jakieś pełga dokładnie po wzorze
Jednorożców zionących płomieniami w niksę

Obłocznie nagą w lustrze, ale idzie czas gdy,
W zapomnieniu więzione w tych ramach, wybłyskiem
Opowiedzą się naraz siedmiorakie gwiazdy.

I Mieczysława Jastruna:

Wysoko wznosi onyks paznokci połyskiem
Trwoga, w północy tej dźwiga lampadofora
Niejeden sen wieczorny, co spłonął z Feniksem,
Popiołów jego żadna nie mieści amfora

Na kredensach w salonie z nieobecnym ptyksem,
Bibelot szemrze o marności, znikły wczoraj,
(Bo mistrz poszedł prawować się o łzy ze Styksem
Mając rzecz jedną, którą poszczycić się skora

Nicość) Przy oknie, co się na północ rozwiera,
Złoto być może wzdłuż dekoracji zamiera
Jednorożców zionących przeciw nimfie pyskiem

Ognistym, ona chmurka, w zwierciadle zgaszona,
Co w ramach zapomnienia w migotaniu iskier
Utwierdza się po chwili gwiazdami siedmioma.

16 IX 2014 # # # # #

Poe, «Do matki»

Wiersz Edgara Allana Poe Do matki — w tłumaczeniu Antoniego Lange:

W niebiosach — przeczuwana z dawna to zagadka —
Kiedy anioły szepczą ze soba do ucha,
Nie znajdą śród wyrazów najsłodszych dla ducha
Gorętszego, świętszego nad ten wyraz: “Matka!”

Więc z dawna cię już zowiem tym imieniem drogiem,
Ciebie, coś mi jest więcej niz matka rodzona,
I jedna dziś napełniasz treść mojego łona,
Odkąd nasza Wirginia stanęła przed Bogiem.

Matka moja, co wcześnie opuściła syna,
Była tylko mą własną matką, lecz jedyna
Ty — byłaś matką owej, com kochał nad życie.

Droższaś mi więc od matki, com miał w dni rozkwicie,
Tak jak moja małżonka, co śpi w grobowców głuszy,
Była droższą mej duszy nad życie mej duszy.

27 IV 2014 # # # #

O polską słomę

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815–1822:

Nie wszyscy czytelnicy “Kuriera” odznaczali się tak wzorowym zrozumieniem potrzeb kraju jak ów prowincjonalny szlachcic, “obywatel powiatu pułtuskiego”, który w liście nadesłanym redakcji i wydrukowanym 6 lutego apelował: “Nie zależyż od nas samych, abyśmy przez wzgląd na niedostatek przestali trwonić grosz na zbytkowe cudzoziemszczyzny? […] a tak i konsumpcja pomnoży się w kraju, i pieniądz zostaje w domu”.

Taką właśnie obywatelską postawę stara się propagować świadomy swego wpływu “Kurier”. Cierpliwie i wytrwale przypomina i uświadamia. Na przykład 30 maja:

Fabryka pani Bourne przy ulicy Senatorskiej pod nro 477 zasługuje na uwagę. Przykłada ona wszelkiego starania do wydoskonalenia kapeluszów słomianych […] ta krajowa rękodzielnia przewyższa wiele zagranicznych, liczba kapeluszów damskich wszelkich kształtów z niej wychodzących może być dostateczną dla naszego kraju, a nawet już ich wiele biorą do Rosji i Litwy.

Żebyż tylko damy zechciały dojrzeć w noszeniu takich właśnie, krajowej proweniencji kapeluszy patriotyczny punkt honoru! Dają im przecież przykład modni kawalerowie.

Wczoraj na spacerach — śpieszył podzielić się radosną obserwacją “Kurier” z dnia 7 maja — dało się widzieć kilku z znakomitej młodzieży w słomianych czarnych kapeluszach z krajowej słomy w warszawskiej rękodzielni […] zrobionych, a w czasie letnich upałów zalecających się nadzwyczajną lekkością. Mówią, że natychmiast kilkadziesiąt takich kapeluszów w rękodzielni obstalownych zostało.

23 IV 2014 # # #

Słowacki, «Szli krzycząc...»

Juliusza Słowackiego wiersz Szli krzycząc: Polska! Polska!:

Szli krzycząc: “Polska! Polska!” — wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu;
Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna,
Szli dalej krzycząc: “Boże! ojczyzna! ojczyzna”.
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: “Jaka?”
A drugi szedł i wołał w niebo wznosząc dłonie:
“Panie! daj, niech się czują w ludzi milijonie
Jedno z nimi ukochać, jedno uczuć zdolny,
Sam choć mały, lecz z prawdy — zaprzeczyć im wolny”.
Wtem Bóg nad Mojżeszowym pokazał się krzakiem
I rzekł: “Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem”.

22 IV 2014 # # #

Generał Nikołaj Korf

Z Moich wspomnień o życiu towarzyskim w Warszawie Pauliny Wilkońskiej:

[…] anegdotka prawdziwa, którą mi kiedyś opowiadano w Lubelskiem — i przytoczę ją tutaj. Po roku 1831 był w Siedlcach gubernatorem wojennym jenerał Korf, człowiek prawy i honorowy. Dnia jednego przyjechała do niego jejmość jakaś, dziedziczka wioski, i zadenuncjowała własnego męża: że należał do rewolucji, ma dotąd stosunki z wychodźcami, jest nieprzychylnym rządowi itp. Jenerał słuchał i milczał. Jejmość coraz więcej prawiła.

— Zapewne go pan jenerał zaraz aresztować każesz? — zagadała wreszcie.
— Jedź pani do domu — odrzekł jej.
— Ale pan jenerał każesz go aresztować i wywieźć z kraju?
— Nie, pani.
— Ale kiedyż na nim takie ciążą winy!
— Wracaj pani do domu. Męża aresztować nie każę, bo on jest aż nadto ukaranym za wszelkie swoje przestępstwa mając taką żonę jak pani.

Jejmość poczerwieniała, posiniała i jak furia wyleciała z pokoju.

16 IV 2014 # #

Słowacki, «Do matki»

Jeden z ostatnich wierszy Słowackiego — Do matki:

Zadrży ci nieraz serce, miła matko moja,
Widząc powracających i ułaskawionych,
Kląć będziesz, że tak twarda była na mnie zbroja
I tak wielkie wytrwanie w zamiarach szalonych.

Wiem, że bym ci wróceniem moim lat przysporzył;
Mów, kiedy cię spytają, czy twój syn powraca,
Że syn twój na sztandarach jak pies się położył,
I choć wołasz, nie idzie — oczy tylko zwraca.

Oczy zwraca ku tobie… więcej nic nie może,
Tylko spojrzeniem tobie smutek swój tłumaczy;
Lecz woli konający — nie iść na obrożę,
Lecz woli zamiast hańby — choć czarę rozpaczy!

Przebaczże mu, o moja ty piastunko droga,
Że się tak zaprzepaścił i tak zaczeluścił;
Przebacz… bo gdyby nie to, że opuścić Boga
Trzeba by — to by ciebie pewno nie opuścił.

15 IV 2014 # # #

Norwid o złości

Z listu Norwida do Marii Trębickiej, przyjaciółki ukochanej poety, Marii Kalergis (2 I 1846):

Mam pojęcie o złości, że ta nie ma istnienia osobnego i samodzielnej siły, że ta jest tylko brakiem dobra, jak cień jest brakiem światła, i nie ma cieniu osobnego samodzielnie ciemnego — nie ma słońca-czarnego. Stąd też we złe nie wierzę, lecz wierzę mocno w dobrą wiarę. Ta jest najlepszym pośrednikiem i profesorem stylu. Ta jedna może dopełnić, czego wyrazić nie możemy dla braku słów, częstokroć — a może prawie zawsze — tak blado rzeczy malujących.

Niedaleko Norwidowi-poecie do Norwida-epistolografa.

12 IV 2014 # # #

Orzeszkowa o miłości

We wstępie do Melancholików Orzeszkowa pisze o dekadentach, modernistach i — miłości:

Czem jest w samej istocie swojej ta potęga macierzysta i niezmierna? Gdzie, w czem, jaki jej pierwszy początek? Daremnie pytać, tak jak o wszystkie pierwsze początki rzeczy. Jest — i dość tego, aby nie rozpaczać. Ona to sprawia, że natura, sztuka, nauka, praca, obowiązek leją w człowieku pociechy i ulgi, niekiedy rozkosze i szczęście. Ale też ona jedna jest rozdawczynią tych napojów boskich i tam gdzie jej nie ma, źródło ich wysycha.

Nie ma zaś jej w przecywilizowaniu połowicznem, poszukującem tylko takich zdrojów, które gaszą pożary łakomstwa i pychy.

Nie ma jej u dekadentów przeestetyzowanych, poczytujących za początek i koniec wszech rzeczy tylko piękno i tylko drobne lub chorobliwe objawy jego i tylko dla tego, że one się im podobają.

Nie ma jej u tak zwanych modernistów, którzy, z pomiędzy pomysłów i pojęć nowożytnych, przejęli tylko, niezupełnie zresztą nowe, lekceważenie wszelkich piękności i dóbr moralnych.

Toteż wśród tych szeregów pesymizm krzewi się najbujniej. I jest to dla świata ucywilizowanego nowe najście barbarzyńców.

08 IV 2014 # #

Koźmian, «Oda na pokój...»

Kajetan Koźmian, jedna z ód napoleońskich: Oda na pokój w roku 1809:

Uchichły mordercze bronie,
Oschła ziemia z krwi potoków,
Zwycięzca zasiadł na tronie
I podniósł księgę wyroków.
Uciszcie się, stałe lądy!
Nowe prawa, nowe rządy
Zwiastuje pokój żądany.
A ty, sprzeczne jego chwale,
Morze, miotaj wściekłe fale,
Już cię krępują kajdany.

Co przyrzekł światu i sobie,
Zmieszawszy piekielne rady,
Zakreśla mieczem na globie
Krajom i ludom posady.
Rozkazał górom i wodom
Stać się granicą narodom,
Znikłe stwarza, harde maże;
Ludy z głęboką pokorą
Przeznaczenia swoje biorą,
A drżą państwa i mocarze.

Tak wśród niesfornego składu
Złożone tworów zarody
Gdy Bóg wywodził z nieładu,
Rzekł — a w morza ściekły wody.
Światło się w górę podnosi,
Ziemia się chwieje na osi,
Niebo jaśnieje w błękicie,
I mocą jednego słowa
Powzięła świata budowa
Porządek, zgodę i życie.

Co mądrość jego układa,
Żadne siły nie przemogą,
Los nowego Encelada
Wieczną zuchwałym przestrogą;
Zaciekły w szalonej dumie,
Równym bogom się rozumie
I czeka hołdu narodów;
Lecz piorun porze obłoki,
Patrzcie! Leżą martwe zwłoki
Pod gruzami własnych grodów.

Teraz stawiajcie ołtarze!
Niech je ozdobi kwiat wonny.
Cóż? że obrzydli wyspiarze
Zgrzytają z zemsty bezbronnej!
Tak Araby skwarem spiekłe
Miotają bluźnierstwa wściekłe
Przeciw słońcu, co ich pali;
Marne wycia, próżne wrzaski,
Wrą pod ich nogami piaski,
Słońce posuwa się dalej.

Czym była ta ziemia wprzódy
Nim ją obdarzył wejrzeniem?
Rozumu, męstwa, swobody
Jednym ogromnym więzieniem.
Same hordy rozbójnicze,
Same nieprawe zdobycze,
Cnota w więzach, złość na tronie,
Słabość w rządcach, wściekłość w gminie
Obala trony, świątynie
I społeczność już przy zgonie.

A na tej świata połaci
Co za szkarady i zbrodnie,
Bracia broczący w krwi braci,
A w ich dziedzictwach przychodnie.
Ich język, prawa, nazwiska,
Celem obcych pośmiewiska;
W nędzy obrońcy narodu,
Trawiący życia ostatki
I z wstrętem czujące matki
Zarody przyszłego płodu.

Teraz, gdy skruszone pęta
Mocą wszechwładnej prawicy,
Przytulajcie niemowlęta!
Już to nie są niewolnicy.
Już jak na ich ród przystoi,
Rosną do miecza i zbroi;
Ach, kończcie młodzieńcze lata!
Zamoyscy i Chodkiewicze!
Odzyskać przodków zdobycze
Wam przekazał władzca świata.

Już czują chytre sąsiady,
Co krew bohaterska może,
Czym były wasze naddziady,
Macie przykład w nowym wzorze.
Nieście wrogom zemstę dzielną,
Zbawcy — wdzięczność nieśmiertelną.
O Ty, co Ojczyzną lubą
Raczysz plemię nasze darzyć,
Życie za Ciebie odważyć
Pierwszą naszą będzie chlubą.

Czyli zdepczesz morskie wały
I na groźny przykład światu
Zniszczysz Albijon zuchwały;
Czyli Indu, Eufratu
Albo Nilu żyzne brzegi
Zajmiesz mężnymi szeregi,
Polacy w chlubnym zaszczycie,
Z wiernymi Frankami razem,
Pójdą za twoim rozkazem
Na reszty świata podbicie.

05 IV 2014 # # #

Tarnowski o «Panu Tadeuszu»

Pan Tadeusz wśród poematów epickich całego świata zajmuje miejsce wysokie a poczesne; jak stwierdził Julian Klaczko, epopeja Mickiewicza —

Homerem nie jest, ale się do Homera zbliża.

Tak skomentował ten sąd w swoim odczycie z 1878 roku krakowski konserwatysta, Stanisław Tarnowski (cytuję za wstępem Pigona do BN-ki):

Prawie się doznaje obawy i niedowierzania, wymawiając takie słowo; prawie się człowiek lęka, czy się nie łudzi, czy to nie jest iluzja miłości własnej. Bo jeżeli ten poemat jeden na świecie zbliża się do Homera, więc musi być oprócz Iliady i Odysei najpiękniejszym poematem epickim, jaki jest na świecie, jakiego nie dał staremu Rzymowi Wergiliusz ani nowej Italii Ariost, ani Tasso, ani Kamoens pirenejskiej półwyspie, ani Milton Anglii, ani pierwotna saga Niemcom? Więc nikt nigdzie takiego nie ma, tylko my jedni? Dawna Grecja i my? Nie chce się wierzyć takiemu szczęściu, a przecież tak jest; to nie złudzenie, nie zarozumiałość, to szczera prawda.

02 IV 2014 # # # #

Miłość serca, zmysłów, duszy...

Jeden z najlepszych kawałków Boyowskiej publicystyki (Brązownicy):

[…] to miłość serca, zmysłów, duszy; miłość namiętna, bluźniercza, zuchwała. Bo czyż nie jest niesłychanym zuchwalstwem bodaj to wydrukowanie Dziadów w owym małym światku, gdzie wszyscy się znali, gdzie były one pokazaniem palcem pani Puttkamerowej (“O luba, zginąłem w niebie, kiedym raz pierwszy pocałował ciebie!”), mimo że hr. Puttkamer ostentacyjnie się poematem zachwycał! Nie przecina tej miłości zamążpójście Maryli. Ten filaret[a] kocha się dalej w mężatce! Poczciwy Zan zżyma się na dwuznaczną rolę pośrednika, do jakiej go używają rozłączeni kochankowie. Wśród tego kowieńska “Kleopatra”, Kowalska, wyrzuty filomatów, cierpkie repliki Mickiewicza. Dalekie są “nauka i cnota” zapalczywemu czytelnikowi Byrona, dla którego w tej chwili nie istnieje żaden poeta prócz tego gorzkiego i namiętnego buntownika. Cały dramat i komedia podwójnej miłości, i jej gorzko-słodkie surogaty, rozterka duchowa; zapłaci za nią biedny szambelan, którego Adam najpierw wyrżnie w pysk, a potem poprawi lichtarzem. Ale gdyby nie więzienie bazyliańskie i nie wygnanie do Rosji, nie wiem, czy tak niewinnie zakończyłby się romans z panią Puttkamerową, która już jako mężatka pisała do poety po francusku (zawsze to łatwiej przy takich rzeczach): “Gdyby trzeba było tylko mojej miłości dla twego szczęścia, byłbyś aż nadto szczęśliwy”. Romans z hrabiną! Co się dzieje w tym Kownie! Będzie i druga hrabina w Odessie, i trzecia w Poznańskiem; jak na przyszłego socjalistę, to nieźle.

Zwłaszcza fragment “już jako mężatka pisała do poety po francusku (zawsze to łatwiej przy takich rzeczach)” daje znać, że Boy — tłumacz Brantome’a i Moliera — znał się na rzeczy…

Ale w życiu Mickiewicza wszystko jest dziwem. Weźmy przed nim stosunek literatury polskiej do kobiety. Kobieta nie istnieje; poza paroma trefnościami starych Polaków i paroma sonetami Szarzyńskiego cóż mamy? Kto się w Polsce kochał kiedy? Chyba biskup Krasicki, ale gdzieś pokątnie, w każdym razie tym się nie chwalił. Mimo renesansowego humanizmu, mimo swobód obyczajowych dworu Stanisławowskiego w literaturze polskiej nie ma kobiety, to znaczy tego, co wypełnia trzy czwarte innych literatur, z czego zawsze rodzili się poeci. I znów jakimż potężnym susem ten chłopak [Mickiewicz] nadrobił wiekowe zaniedbanie! Nie tylko w znaczeniu narodowym mógł powiedzieć, że “kochał za miliony”. I co z tego za konsekwencje!

(Boyowi sonety Sępowe pomyliły się chyba z Morsztynowymi; Szarzyński pisał i dobre erotyki, niekiedy nawet świetne, ale jego autorstwa zapomnianych fragmentów z XVI wieku doszli uczeni poloniści, jak się zdaje, dopiero po wojnie).

29 III 2014 # # # #

Juliusz Kleiner kontra Voltaire

Wycieczka Kleinera przeciwko Voltaire’owi z monografii Adama Mickiewicza — pisana, niestety, całkiem serio.

Że młody student, sympatyzujący z pobłażliwością dla wesołych grzeszków, zabawił się w tłumacza Gertrudy, na to nikt nie miałby prawa się oburzać. Ale trudno pogodzić się z myślą [!], że Mickiewicz przekłada La Pucelle d’Orleans. Bo Pucelle d’Orleans to pomnik ohydny cynizmu. Zboczenia moralne spłodziły niewątpliwie w wieku oświecenia rzeczy jeszcze potworniejsze, lecz wtedy przechodziły już na teren patologii; nigdy jednak, nawet w XVIII w., nie była w takim stopniu pobudką twórczą poematu obszernego chęć profanowania świętości. Voltaire świętości nie rozumiał; irytowała go ona, drażniła — i niszczyć ją próbował dwojaką bronią: zaprzeczał i plugawił. Z uczuć najbardziej obcy był mu pietyzm; przyjemność największą sprawiało mu zohydzenie tego, co pietyzm budzi w innych. Wyobraźnia, lubująca się w tematach drażliwych, specjalny komizm wyczuwała w tym, że bohaterką i wybawicielką Francji miała być — czysta dziewica. Z cudnej legendy dziejowej zrobił więc zbiór scen brudnych i płaskich konceptów, chcąc splataniem przygód różnorodnych i pomysłowością fantastyki naśladować Ariosta, a okazując naprawdę ubóstwo inwencji. […]

Niesłychane powodzenie, które zdobyła sobie we Francji, płynęło głównie z jej nieprzyzwoitości i było smutnym świadectwem poziomu moralnego.

Zakończył rozdział profesor Kleiner patetycznie:

Mógł być tłumaczem Pucelle d’Orleans nie bez szkody dla ogólnego obrazu życia i twórczości, ale bez szkody dla dalszego rozwoju etycznego.

Co ciekawe, monografia Kleinera została pod sam koniec XX wieku przedrukowana przez KUL (oczywiście…); nie narzekam, bo to książka i dziś warta lektury, nie tylko dla takich kwiatków.

28 III 2014 # # # #

Orzeszkowa o modernizmie

Z artykułu Elizy Orzeszkowej Excelsior!:

Jeżeli być modernistą znaczy: poznawać i szanować zdobycze umysłowe czasów najnowszych, rozumieć prądy uczuć i myśli przebiegające społeczeństwa nowożytne, to bardzo dobrze; takiego modernizmu wymagać należy od każdego umysłu wykształconego, od umysłu twórczego także, i może najbardziej. Lecz jeżeli przez modernizm rozumieć ci każą usunięcie spod stóp ludzkości podstaw duchowych, zdziwaczenie umysłu, zdziczenie obyczajów, histerię smaku; jeżeli ci powiedzą, że modernizm to uwielbienie dla tego, co schlebia zmysłom, a pogardzanie tym, co pokrzepia duszę; jeżeli jako modernizm wskażą ci u pisarza kult najniższych instynktów i rozlewanie przed oczyma ludzkimi nieścignionych wzrokiem rynsztoków — śmiej się z tego, że to modernizm, bo rzeczy te znanymi były wszystkim czasom, a naprawdę, i bez językowego szarlataństwa, nazywają się — rozpustą.

25 III 2014 # #

Zakończenie «Nie-Boskiej komedii»

Tak mówił o Nie-Boskiej komedii Adam Mickiewicz:

Zakończenie dramatu jest wspaniałe, nie znam nic równego. Znaczy ono, że prawda nie była ani w obozie Hrabiego, ani w obozie Pankracego, była ona ponad nimi; zjawia się, aby obu potępić. Pankracy zwyciężywszy wszystko miesza się i poznaje na koniec, że był tylko narzędziem zniszczenia.

I jeszcze komentarz Marii Janion do zdania wieszcza:

Mickiewicz miał po prostu romantyczną wrażliwość na bliską mu koncepcję boskiego planu świata, który góruje nad cząstkowymi racjami bohaterów Nie-Boskiej. To było dobre prawo jego spirytualistycznej historiozofii. Dla niego finał Nie-Boskiej, wprowadzający czynnik ingerencji zewnętrznej, nadprzyrodzonej, stanowił dowód ogromnej odwagi Krasińskiego: wyjścia poza “płaskie”, potoczne doświadczenia i rozumną, a ograniczoną logikę historii.

23 III 2014 # # # #

Mickiewicza kariera profesorska

Z Jerzego Wojciecha Borejszy biografii Armanda Lévy’ego pod tytułem Sekretarz Adama Mickiewicza:

Mickiewicz przemawiał z katedry w Collège de France w latach 1840–1844, a więc przed osiedleniem się Lévy’ego na stałe w Paryżu. Swoją karierę profesorską poeta rozpoczął dość osobliwie. Jak opowiadał później Lévy’emu:

Kiedy 1 stycznia 1841 roku profesorzy z Collège de France udali się do Tuileryj z życzeniami do króla, Michelet i Quinet chcieli, aby przemówił ten, który ostatni otrzymał katedrę. Odmówiłem, tłumacząc, że jestem mianowany tylko do prowadzenia kursu. Wprowadzeni przed Ludwika Filipa, usłyszeliśmy od niego pochlebne słowa z powodu naszych zabiegów około utrzymania pomyślnych warunków życia, a nie rozumiejąc, o co chodzi, wycofaliśmy się bez słowa. W przedpokoju przyłapał nas szambelan i oświadczył nam usprawiedliwienia króla, który nas wziął za deputację merów podmiejskich.

Ludwik Filip podziękował trzem profesorom z Collège de France za dobre administrowanie drogami publicznymi. Za wykłady podziękował im rząd francuski, zwalniając ich po kolei z zajmowanych stanowisk.

Z Collège de France wyrzuceni zostali Adam Mickiewicz (za coraz większy skręt w kierunku mesjanizmu, mistycyzmu, towianizmu itd. — w 1844 roku) i Edgar Quinet (za krytykę kościoła katolickiego — w 1846 roku). Jules Michelet utrzymał się na katedrze aż do rewolucji 1848 roku, a potem chyba nawet wrócił na uniwersytet. Co ciekawe, po wyrzuceniu Quineta studenci rozpoczęli demonstrację w obronie liberalnego wykładowcy, a sam Armand Lévy został za nią na rok zawieszony w prawach studenta.

21 III 2014 # # # # # # #

Reklewski, «Do mojej Dafny»

Z Pień wiejskich późnooświeceniowego, a młodo zmarłego poety, Wincentego Reklewskiego — Do mojej Dafny:

Tam, gdzie się przeglądają w jeziorze Zurychu
Skały wieńczone w gaje, przy słońca uśmiechu,
Gdzie Limmat przez jezioro czyste toczy płyny,
Pewnie pasterz helwecki na łonie doliny,
Dla Dafny miłej w fletnie dął dziewięciookie,
Głos wdzięczniejszy rozwodził nad wody głębokie
Niżeli ja dla ciebie, droga Dafne moja!
Trudno temu zazdrościć; lecz jego dziewoja
Mogłaby pozazdrościć, że już powiem śmiele,
Pierwszego tobie miejsca w piękności kościele
I tej mocy, którą mnie ranił rączką małą,
Dla ciebie, bóg miłości najsilniejszą strzałą.
Bo sam by bożek wyznał przed twymi oczyma,
Że już mocniejszej nad tę drugiej strzały nie ma.

Chciałaś, kochanko, pieśni; uwieńczona w kwiaty,
Oto jest muza moja: Zefirek skrzydlaty
Kiedy wychodzi z cienia przez lekuchne wiania,
Swawolny, jej niekiedy powłokę odsłania.
Zaniedbana jej piękność i skromna ozdoba,
Bogom się tylko ziemi, nie ludziom podoba.
Ona mi wskazywała natury pieszczoty,
Spokojną cichość wiosny, wichry, burze, grzmoty;
Śledziliśmy pasterzów Pana i dryjady;
Z nią ja szedłem za tobą w rozkochanych ślady.
Prostota jej upięknia i słowa, i myśli,
Co jest w sercu, na twarzy, to otwartość kryśli.
Skromna, na wielkich pieśniach nie doświadcza siły,
Od niej się jednak muzy śpiewania uczyły;
I wojny, wyniosłymi opiewają głosy,
Wielkość ludzi i większe nad wszystko niebiosy.

Muza moja wysławia zaniedbane cnoty,
Dla których szanowany w Olimpie wiek złoty,
Gdzie przedtem żyli ludzie z małego bogaci,
Gdzie skromna rozkosz bólem następnym nie płaci.
Ta muza w ciemnej gaju zaciszy ukryta
Uczyła kochanego pieśni Teokryta
I ten flet słodkobrzmiący dostałem z jej dłoni,
Kiedym przy tobie siedział w kwiecistej ustroni;
I wtedy pierwsze granie powtórzyły skały,
Gdy mi pierwszy całunek twoje usta dały.
Dlatego moje pienia, co jest ich ozdobą,
Napełnione zostały miłością i tobą.
Czylim opiewał kwiaty, czy ten zdrój, co płynie,
Ciebie tylko, o Dafne, śpiewałem jedynie.

Miłość twoja nadgradza hojnie me śpiewanie,
Miłość twoja za wszelkie nadgrody mi stanie,
Jakie potomni wznoszą ku wiecznej pamięci
Poetom, których pienie wielkie czyny święci.
Wieniec twą ręką wity, jedno uśmiechnienie,
Są w stanie wynadgrodzić wiejskie moje pienie.
Ale jeszcze, kochanko, chce twój śpiewak młody
Jednej od twojej dłoni niewinnej nadgrody.

Gdzie na zielonym brzegu Wisły zbożopławej
Z łona gadu śmieją się do słońca Puławy,
Jest lasek, poświęcony naśladowcom Pana,
Jest łączka, czystym zdrojem dokoła oblana;
Tam z marmuru białego stoją utworzeni,
Po pas w różach, nakryci od zielonej cieni,
stary Teokryt, przy nim z piszczałką Wirgili
i Gessner, co się wiejskim śpiewaniem wsławili.
Tam często owce chodzą, a z pobliskiej chatki,
Słychać gwarzenie młodych, śmiechy i niestatki.
Tam często pasterz, wsparty u nóg Teokryta,
O wdzięk swej piszczałki posągu się pyta.
Dafne! Tam niechaj moja pamiątka zostanie…
Wyryjesz imię moje na bliskim kasztanie.

20 III 2014 # # #

Wesołe myśli hrabiego Krasińskiego

Z listu Zygmunta Krasińskiego do Konstantego Gaszyńskiego (17 I 1834):

Ja wiem, że cywilizacja nasza ma się ku śmierci; wiem, że bliskie czasy, w których zbrodnie nowe przyjdą stare karać i same się potępić w obliczu Boga, — ale wiem, że one nic nie utworzą, nie zbudują; przejdą jak koń Atylli, i głucho po nich! Dopiero to, czego ani ty, ani nikt nie zna, nie pojmuje, nadejdzie, wywinie się z chaosu, i świat nowy z woli Boskiej, z przeznaczenia rodu ludzkiego zbuduje; — ale wtedy i twoje, i moje kości próchnem gdzieś będą!

W innym jeszcze liście (22 V 1832) do ojca pisał:

Wiek nasz jest wzburzonym morzem, na którym wielu pływa, ale kto przepłynie, kto koniec obaczy, kto się cieszyć będzie sprawdzoną nadzieją? Może nikt, może nikt a nikt.

19 III 2014 # # # #

Berwiński, «Ubogim w duchu»

Wiersz Ryszarda Berwińskiego Ubogim w duchu (poety, powiedzmy otwarcie, niezbyt zżytego z tradycją chrześcijańską…):

“Pracujcie - prawowierni i módlcie się Bogu!”
Pracujcie i módlcie się! Ale jak się modlić?
Ty uderz czołem kamień przy świątyni progu —
Ja i w modlitwie mojej nie umiem się podlić!

Ty u stopni ołtarza rozściel się w pokorze,
I czołgaj się śród błota jak zgniła kałuża;
Ja chcę być jak bezbrzeżne i bezdenne morze:
Myślą moją uragan — a modlitwą burza!

Tobie niechaj Bóg tajne zamiary ogłasza
Przez usta dyplomatów niebieskiego dworu,
Niech ci się w pocałunku objawia Judasza;
Ja go chcę widzieć w ogniu olszowego boru,
Słuchać wyroków jego przez usta piorunu,
Jak Mojżesz wobec ludu na górze Syjonu!

Tobie niechaj do szczęścia pacierze wystarczą,
Ciche skrzydło twych modłów niech dotknie niebiosów,
A serce obumarłe niech ci będzie tarczą
Przeciw pokusom ducha i pociskom losów;
Ja nie chcę ducha pogrześć w grobie własnych kości
A ciało karmić kęsem powszedniego chleba —
Raz wsiadłszy jak Elijasz w rydwan namiętności,
Chcę ogniem namiętności żywo wejść do nieba!

18 III 2014 # # #

Słowacki, «W pamiętniku Zofii Bobrówny»

Juliusza Słowackiego wiersz z pamiętnika Zofii Bobrówny:

Niechaj mię Zośka o wiersze nie prosi,
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci,
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi,
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci.
Nim kwiat przekwitnie, nim gwiazdeczka zleci,
Słuchaj — bo to są najlepsi poeci.

Gwiazdy błękitne, kwiateczki czerwone
Będą ci całe poemata składać.
Ja bym to samo powiedział, co one,
Bo ja się od nich nauczyłem gadać;
Bo tam, gdzie Ikwy srebrne fale płyną,
Byłem ja niegdyś, jak Zośka, dzieciną.

Dzisiaj daleko pojechałem w gości
I dalej mię los nieszczęśliwy goni.
Przywieź mi, Zośko, od tych gwiazd światłości,
Przywieź mi, Zośko, z tamtych kwiatów woni,
Bo mi zaprawdę odmłodnieć potrzeba.
Wróć mi więc z kraju taką — jakby z nieba.

16 III 2014 # # # #

Rzewuski o Rejtanie

Z Pamiątek Soplicy Henryka Rzewuskiego rzecz o Rejtanie:

Śmieją się z nas starych, że my radzi zawsze mówić o dawnych czasach i o dawnych ludziach. Ależ kiedy bo i czasy, i ludzie, wszystko to było lepsze niż teraz! Wielkie sądy boże: Pan Bóg Sodomie był gotów odpuścić, gdyby się w niej przynajmniej dziesięciu sprawiedliwych znalazło; czyż już i tak małej liczby u nas nie stało, aby ojczyznę ocalić? Na to nigdy nie pozwolę: widać, że nasz upadek tylko chwilowy, że to jest zawieszenie bytu, ale nie zagłada, omdlenie, ale nie śmierć; po czem życie silniejsze i świetniejsze wrócić się koniecznie musi jako z ziarna, co w ziemię rzucone przegniwa, potem dziesięciornasób obfitszy plon wychodzi. Nędza i ucisk częstokroć bywały zwiastunami wielkich pomyślności. Dlatego ludzie mądrzy w naukach boskich, których zgłębić nie można jeno przez wielką niewinność serca, w mocnej są obawie, gdy się im wszystko dobrze wiedzie: jęczą, że tak powiem, pod niezmordowaną pomyślnością i radzi są, kiedy jaki niespodziewany frasunek przerwie im cokolwiek pasmo snute przeznaczeniem ciągle przyjaznem.

Takim był JW. Rejten, podkomorzy nowogródzki, którego w młodości mojej często miałem szczęście oglądać, chodząc do szkół ze wszystkimi jego synami oprócz pana Michała, co się wychował w Nieświeżu z księciem Karolem Radziwiłłem, hetmanowiczem wielkim litewskim. JW. podkomorzy był urzędnik, jakich i dawniej nawet niewiele bywało; bo i rozum nadzwyczajny, i sprawiedliwość jego ledwie nie wyrównywały wzorowi zostawionemu nam w świętych sędziach ludu bożego. A pobożność i wiara, że gdyby nie pokora, umarłych by wskrzeszał.

15 III 2014 # # # #

Diabeł Iskrzycki

Legenda z serii “o dobrym diable”, zapisana przez Seweryna Goszczyńskiego w Tarnowskiem (Dziennik podróży do Tatrów):

Pewien pan z okolic Tarnowa potrzebował ekonoma. Kiedy się tym kłopoce, przychodzi człowiek nieznajomy, powiada, że zowie się Iskrzycki i że szuka miejsca. Właśnie takiego było potrzeba; staje więc umowa bez trudu, a nawet podpisuje się kontrakt. Już go pan wręcza Iskrzyckiemu, kiedy postrzega, że jego przyszły ekonom ma pazury wcale nie ludzkie. Zmieszany zrazu, wahający się przez chwilę co począć, zbiera w końcu siły i zrywa całą umowę. Ale Iskrzycki ani chce słuchać, obstaje przy umowie, przysięga, że kontrakt raz podpisawszy, musi pełnić, do czego się zobowiązał, póki nie wysłuży czasu umówionego, po czym wychodzi i znika z oczu. Ale obiera sobie mieszkanie w jednym z pieców domu i stamtąd pełni swoją służbę jak najgorliwiej na każde zawołanie, tylko, że go nikt nie widzi. Państwo z początku bali się, powoli tak przywykli do Iskrzyckiego, tak się przekonali o jego przychylności, że wyjeżdżając z domu oddawali mu dzieci swoje w dozór. Ale sąsiedzi oburzali się na to posługiwanie się diabłem i głośno szemrali; zaniepokoiły te mowy najbardziej samą panią, zaczęła ona ze swej strony kłopotać męża, po długim wreszcie nastawieniu wymogła na nim, ażeby na jakiś czas opuścić to mieszkanie. W skutku tego postanowienia wzięto dzierżawę gdzieś za Wisłą i wyruszono ku niej. Otóż są już w podróży, radzi, że diabła sztuką podeszli. Nieszczęściem wypadło przebywać drogę tak złą w jednym miejscu, że powóz przechylił, a pani w przestrachu krzyknęła — aż tu odzywa się za powozem “Nie bój się, pani Iskrzycki z wami”. Państwo zdumieli się a razem poznali, że nie było sposobu uwolnić się od sługi tyle wiernego; zawrócili więc do domu i żyli z nim w dawnej zgodzie, dopóki nie nadszedł termin oznaczony kontraktem. Po tym czasie Iskrzycki opuścił dom na zawsze.

14 III 2014 # # #

O warszawskich maskaradach

Z zapisów Pauliny Wilkońskiej:

Wybraliśmy się na trzecią maskaradę, która zwykle bywa najliczniejszą, a przypada na ostatnią niedzielę. Miałam popielate domino, a August [Wilkoński, mąż autorki] czarne.

Tłok w salach był ogromny, upał nieznośny, pisk masek niemiły, a śmiałość mężczyzn, maskowanych i niemaskowanych, do zamaskowanych kobiet wydawała mi się wstrętna. […]

O mało, że mi się na płacz nie zebrało. A mąż tymczasem, którego ręki trzymałam się silnie, rzucał na wsze strony dowcipki tłumowi ciągnącemu za nim. […]

Jednego ze znajomych naszych prawdziwie maskaradowa wtedy awanturka spotkała. Zaintrygowała go jakaś wdzięczna postać w białym atłasowym domino, z puszkiem łabędzim, z różyczką przy kapturku. Podał jej rękę, którą przyjęła. Mówiła ślicznie po francusku, w którym to języku nasz znajomy celował. Mówiła po włosku, a pięknie po polsku. W rozmowie jej tryskał dowcip i wyższy polot myśli. Oczarowany kawaler już jej nie odstąpił wcale, palił komplementa sążniste i gorące afekta. Wreszcie nadchodzi chwila rozłąki.

— W przyszłą niedzielę na Wiejskiej Kawie — szepce mu rusałka w białym domino — w drugiej sali, pod cyprysem. Będę miała czarny kapelusik z pąsowym piórem. Dobranoc! Al riverdo! — biegnie przez salę, wbiega do przedpokoju, a kawaler za nią.

Nieznajoma okrywa się tumakami, zarzuca szal na głowę, zbiega po wschodach, oczarowany za nią. Wsiada do sanek i szepce coś woźnicy.

Pardonnez, madame! — mówi kawaler i wskakuje za nią.

Sanki pędzą przez Trębacką ulicę, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, plac Św. Aleksandra i wreszcie zatrzymują się przed dużą kamienicą.

— Wysiądź, panie, i zadzwoń u bramy! — prosi pani.

Kawaler zeskakuje, dobiega bramy… Wtem sanki zawracają nagle — i poleciały, skąd przybyły, zostawiwszy panicza samotnie na dalekiej, niemal już poza miastem ulicy.

Z ulicy Trębackiej na plac świętego Aleksandra (dzisiaj: Plac Trzech Krzyży) jest dokładnie 2km — bez jednego skrętu.

Klnąc siarczystymi [!], przeklinając czarodziejkę złośliwą, rad nierad powędrował wśród świeżo spadłego śniegu na powrót — i na śmierć znużony w swoim stanął mieszkaniu. Pocieszało go wszelako, że ją zobaczy w niedzielę na Wiejskiej Kawie i że się pomści.

Nadchodzi niedziela. Niecierpliwy pędzi w umówione miejsce i stawa tamże jeden z najpierwszych. Powoli dopiero goście zbierać się zaczęli. Elegant nudzi się, biega tam i sam, gdy wtem w drugiej sali, pod cyprysem, dostrzegł czary kapelusik z pąsowym piórem. Spieszy, patrzy… i zżyma się: właścicielka kapelusika była gruba, otyła, czerwona, z dużym nosem, jadła za trzech, a gadała za pięciu… I dowiedział się, że to była posiedzicielka bogata składu drzewa na Starym Mieście.

O mało że w gniewie nie roztrącił wszystkich — rzucił się do powozu i kazał pogonić do miasta, co koń mógł uskoczyć.

I jeszcze tylko przypis o Wiejskiej Kawie,

kawiarni z ogródkiem przy ul. Wiejskiej 1727, założonej za czasów stanisławowskich i cieszącej się niezmienną popularnością jeszcze w czasach Wilkońskiej. W r. 1810 nabył domek Mikołaj Wronikowski, “który lubo przybudował sale i oranżerie, urządził 10 pokojów ozdobnych, w dawnym jednak wszystko, tak jak było, zachowuje stanie: i skromne jego ozdoby, i sprzęty jednakie, wreszcie i ogródek, i pomarańczarnia dla odwiedzających gości, znawców a smakoszów dobrej a prawdziwie wiejskiej kawy” (F.M. Sobieszczański).

11 III 2014 # # #

Słowacki o Malczewskim

Juliusz Słowacki o Antonim Malczewskim w liście do matki (15 lipca 1833):

Patrząc co dnia na szczyt góry Mont Blanc, przychodzi mi często na myśl Malczewski, który po śmierci jednym poematem tak urósł, że prawie głową przewyższa naszych poetów. Przebiegając opisanie wejścia na górę Mont Blanc, znalazłem na ostatniej karcie, między wyliczonymi bohaterami tego trudnego przedsięwzięcia, imię Malczewskiego, ale skaleczone tak, że gdybym skądinąd o jego wędrówce na górę nie wiedział, tobym się był o tożsamości osoby nie domyślił… Nie wiem dlaczego, ale myśl o Malczewskim została głęboko w moich dumaniach utkwiona. Zdaje mi się, że jest coś podobieństwa między nami, ale burza jeszcze mnie nie złamała.

10 III 2014 # # #

W XIX-wiecznym Wilanowie

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815–1822:

W piękne ranki, a zwłaszcza popołudnia, chętnie wybierano się na dalsze spacery. Szukano rozrywki i malowniczych widoków poza rogatkami Warszawy. Pociągał niektórych Natolin, urządzony w angielskim guście, z ogrodem-zwierzyńcem, z wytwornym pałacykiem odbijającym wesoło od smutnej raczej okolicy. Innych Królikarnia ze wspaniałym widokiem na całą wilanowską dolinę. Ulubionym jednak nade wszystko miejscem zbiorowym wypraw były wspaniałe ogrody Wilanowa, imponujące niebotycznymi konarami drzew, najpiękniejsze w Polsce. Wilanów dystansował nawet Łazienki, pociągające kaskadami, amfiteatrem na wyspie, kamiennymi posągami i piękną architekturą budowli. Łazienki były systematycznie okupowane przez mieszczańską publiczność stolicy, ściągającą tu dorożkami lub piechotą. Tymczasem dalej położony, malowniczy Wilanów był celem strojnych kuligów.

“Od wielu lat warszawianie, ukończywszy karnawał, jeszcze w dzień popielcowy używają zabawy przejażdżką do Wilanowa” — wspominał “Kurier Warszawski” w dniu 9 marca 1821 r. i zdumiewał się niezwykłą tego roku w Wilanowie liczbą gości, co należało zawdzięczać wyjątkowej pogodzie i sannie doskonałej. Zjazd był ogromny i jak nigdy dotąd uderzał rozmachem i okazałością. “Karet i Koczów — zapewniał «Kurier» — było 450, a w ogólności z sankami i dorożkami tysiąc pojazdów. Pomiędzy rozlicznymi różnych narodów ekwipażami, a mianowicie angielskimi, rosyjskimi, krakowskimi, szczególniej zastanawiały sanie ogromne, do których osiem koni białych było zaprzężonych; każda para koni miała postyliona suto galonowanego. Sanie były wysłane dywanami i futrami, a mieściły w sobie kilkunasty z najznakomitszej młodzieży. Widok ten przypominał dawne staropolskie kuligi”. W tym właśnie zwyczajowym dniu roku, w środę popielcową, cały wytworny wielki świat wyznaczał sobie rendez-vous w Wilanowie.

02 III 2014 # # # #

Boy o mesjanizmie

Nietrudny do przewidzenia komentarz Tadeusza Boya-Żeleńskiego do mesjanizmu z Brązowników:

Nie ma zapewne trudniejszej rzeczy niż “trzeźwy” sąd o mesjanizmie. Trzeźwy sąd o nietrzeźwości będzie zawsze bardzo mizerny. Mówi się o dobrodziejstwach mesjanizmu jako talizmanu, który w danej epoce ocalił duszę polską i jej zdolność do życia. Jest w tym chyba sporo przesady i niewiary w żywotność narodu. Czesi, Bułgarzy przetrwali cięższe może opresje nie będąc Mesjaszem narodów. Ale trudno się dziwić, że gdzie choroba zdaje się beznadziejna, a lekarze opuszczą chorego, zjawiają się znachorzy. Towiański był naszym znachorem.

01 III 2014 # # # #

Jan Śniadecki na Uniwersytecie Wileńskim

Z wielkiej monografii Juliusza Kleinera o Adamie Mickiewiczu fragment o słynnym polskim uczonym — Janie Śniadeckim:

Z początkiem w. XIX ludzie stojący na wyżynach kultury polskiej pragnęli ugruntować i rozwinąć zdobycze umysłowe ostatnich lat dziesiątków, owo odrodzenie kulturalne zainicjowane przez epokę stanisławowską, idące konsekwentnie po linii umiarkowanych idei wieku oświecenia, w związku ścisłym z kulturą francuską, ale z silną tendencją narodową. Obok Czartoryskiego i Czackiego — Jan Śniadecki zmierzał do tego celu z najjaśniejszą świadomością.

Dumny, wyniosły uczony i pisarz niepospolity, jako astronom i matematyk nawiązywał do tradycyj świetnych nauki polskiej, która rozkwit umiejętności matematyczno-przyrodniczych w Krakowie uhonorowała dziełem Kopernika; nie darmo Śniadecki pamięć Kopernika wskrzeszał i po wiekach zapomniania kultem jego chciał stwierdzić nową falę polskiej pracy naukowej. Miał poczucie misji — a za misję swą uważał wprowadzić w narodzie myślenie naukowe i stworzyć styl naukowy. Od Locke’a i od Francuzów nauczył się jasności myśli i słowa i dążył do niej konsekwentnie. Zdawał sobie sprawę z tego, jak dalece brak jest Polsce kultury istotnej myślenia logicznego. Uświadamiał sobie silniej może niż inni, że twórczość umysłowa i kult języka mają dać rekompensatę za klęski polityczne. To wszystko, co zagrażało jego ideałowi myśli naukowej i słowa jasnego, uważał za niebezpieczeństwo narodowe. Tym bardziej, gdy niebezpieczeństwo takie groziło ze strony niemczyzny, do której zawsze żywił silną niechęć; okazywał się zaś w antypatiach równie bezwzględnym, jak w działaniach pozytywnych.

Jan Śniadecki nie był już rektorem, gdy Mickiewicz przybył do Wilna; ale trwały skutki jego rządów w tych latach najświetniejszych Uniwersytetu, którego poziom wkrótce zaczął się nieco obniżać, zanim jeszcze zaciążyła niszcząco ręka Nowosilcowa.

Mickiewicz nie zetknął się jako słuchacz ze znakomitym uczonym, roszczącym sobie pretensje do pewnej dyktatury umysłowej, a nie pragnącym wcale zbliżać się do młodzieży. Ale wszedł w krąg atmosfery duchowej wytworzonej przez Jana Śniadeckiego i czuł skutki jego systemu, gdy od nauk matematyczno-przyrodniczych zacząć musiał studia.

26 II 2014 # # # # #

O polskich pierwiastkach narodowych

Z artykułu Władysława Kozłowskiego Położenie filozofii u nas (1890 rok):

Obawa zatracenia przez naród swojskich pierwiastków jest strachem dziecinnym i małodusznym. Naród nasz jest dzieckiem cywilizacji zachodniej. Pod jej bezpośrednim wpływem kształcił się. Szaleństwem byłoby dzisiaj, po latach tysiącu, zrywać z nią i wyszukiwać jakichś żywiołów plemiennych, tak dalece różnych od pierwiastków cywilizacji zachodniej, ażebyśmy mieli prawo w ich imię rościć pretensję do jakichś odrębności wobec niej. Ma nasz naród, jak każdy inny, właściwą sobie indywidualność; indywidualność ta atoli nie wymaga, ażebyśmy mieli zrywać łączące nas spójnie z cywilizacją i, odsuwając się od jej ruchu, zaskorupiać się w formach, któreśmy od niej zapożyczyli, a które ona teraz odrzuca jako zużyte łachmany.

25 II 2014 # #

Fałszywe metryki

6 maja 1808 roku, w dniu urodzin Józefa Poniatowskiego, Teresa Tyszkiewiczowa, siostra księcia, wydała “jedną z największych i najkosztowniejszych uroczystości” w Warszawie tamtych czasów. Tak opisywał bal biograf Marii Kalergis, Stanisław Szenic:

Bal poprzedziły ówczesnym zwyczajem “sztuki mimiczne”. Odegrane zostały w sali zwanej biblioteczną, znajdującej się w skrzydle zamku królewskiego, który był korytarzem połączony z pałacem Pod Blachą. W jednej z pantomim występowały nimfy i zachwycały tańcem układu słynnego tancmistrza Vestrisa. Nimf było bodaj siedem, kronikarze za godne wymienienia z nazwiska, jako najpiękniejsze i najlepiej tańczące, uznali trzy: Joannę Grudzińską, późniejszą księżnę Łowicką, żonę wielkiego księcia Konstantego, i obie siostry Górskie, Teklę i Ludwikę.

Pani Tyszkiewiczowa pragnęła utrwalić dla potomnych wspomnienie tego wspaniałego balu; poleciła tedy Zygmuntowi Voglowi, aby w akwareli upamiętnił najładniejsze żywe obrazy. Akwarelę wprawiono następnie w wieczko ozdobnego puzdra ofiarowanego księciu Talleyrandowi przez panią Tyszkiewiczowa jako skarbczyk na listy, które do niego pisała. Jak wiadomo, pani Tyszkiewiczowa we wczesnej młodości utraciła w wypadku jedno oko, lecz defekt ten nie miał wpływu na uczucia kulawego Talleyranda. Romans ich, wystawiony na sztych złośliwych dowcipów, trwał długie lata, więc i korespondencji zgromadziło się sporo.

Na akwareli Vogla znalazł się i taniec siedmiu nimf. Wiemy, że dwie z nich to siostry Górskie, próżno jednak doszukiwać się wśród kształtnych postaci kobiecych ich dziewczęcych sylwetek. Według heraldyków bowiem Tekla, urodzona jakoby w roku 1795, winna mieć wówczas lat dwanaście, młodsza zaś Ludwika zaledwie dziesięć. Czyżby takie dzieci wprowadzano na wielce swawolne bale Pod Blachą? Wypadnie tu raczej podać w wątpliwość ścisłość informacji heraldycznej i cofnąć o jakieś cztery lata daty przyjścia na świat uroczych siostrzyczek. Ten mało kurtuazyjny zabieg jest konieczny z uwagi na prawidłowość dalszych ustaleń.

Zygmunt Vogel, Bal w pałacu pod Blachą

I dodaje Szenic na koniec:

Z datami urodzin pięknych kobiet owych czasów jest w ogóle kłopotów bez liku; gdy przybywa im wieku, gubią lata, najchętniej — aby zatrzeć ślady — nawet metryki. Nawiasem można wspomnieć, że Joannie Grudzińskiej księżnie Łowickiej, która była również jedną z owych siedmiu nimf, nawet na nagrobku wyryto datę urodzenia 29 września 1795 roku. Tymczasem gdy historycy zaczęli niedyskretnie dociekać, ile lat księżna Łowicka liczyła naprawdę, wyszło na jaw, że urodziła się w roku 1791.

22 II 2014 # # # #

O «Horsztyńskim» Słowackiego

Ze wstępu Jarosława Ławskiego do Horsztyńskiego Juliusza Słowackiego:

Horsztyński jest arcydziełem. To dramat fascynujący i porażający, szczytowe arcydzieło pesymizmu i daleka zapowiedź mistycznej fazy twórczości, dzieło bluźniercze i zawierające głębokie intuicje metafizyczne, tekst o utracie wiary i o poszukiwaniu własnej tożsamości, o odkrywaniu głębin “ja”. Bywamy dziś zgodni w osądzie, że z upływem lat właśnie ten utwór, wyjątkowy już przez to, że napisany prozą, zyskuje na znaczeniu w naszym spojrzeniu na twórczość Juliusza Słowackiego. Nie Lillę Wenedę, którą wynosił jako największe osiągnięcie w dziedzinie tragedii Juliusz Kleiner, ale właśnie ironiczny i pesymistyczny, a momentami groteskowy świat bohatarów Horsztyńskiego uznajemy często za bliższy wrażliwości estetycznej i egzystencjalnej współczesnego człowieka.

Nie zawsze tak było — dodaje badacz.

Antoni Małecki, do którego trafił rękopis dzieła, badacz, który samowolnie nadał mu tytuł, oceniał “ocalone sceny tragedii” jako “nierównej wartości”. Pierwszy sformułował też ostry sąd o wewnętrznych rozdźwiękach, jakoby niweczących dramaturgiczny zamysł Słowackiego:

Obok ustępów potężnej siły i prawdziwie dramatycznej werwy, znachodzą się i sytuacje przewlekłe, zapełnione tą ckliwą melancholią, od której poeta nasz w owych latach nie był jeszcze zupełnie wyleczony.

Publikacja dzieła w 1866 roku przyniosła falę głosów mniej lub bardziej przychylnych, dość zgodnie dostrzegających w Horsztyńskim echo Szekspirowskiego Hamleta.

18 II 2014 # # # #

Olizarowski, sonet

Po upadku powstania listopadowego poeta Tomasz August Olizarowski “został aresztowanym i wywiezionym z Galicji do Triestu”. Jak pisze Agaton Giller —

Tu trzymano go w cytadeli przez pół roku, zamkniętego za kratami w więzieniu, — po czem wsadzono na okręt i wywieziono do Anglii.

W tych smutnych dniach, jak zawsze, była mu poezja pociechą i rozrywką. Powstało w tym czasie wiele sonetów, które nazywał śnielkami. Pisał je w więzieniu lub na okręcie.

Oto i jeden z tych sonetów, niezbyt dobry, odnotowany jednak z historycznoliteracką sumiennością.

Słuchaj morze! słuchajcie żywioły zwaśnione!
Zaśpiewam — choć nie Arjon — zaśpiewam atoli
Potrzebie serca swego i grze waszej kwoli;
Pieśń wreszcie sny zastąpi przez was rozpędzone.

Różne myśli się snują i uczucia różne.
Już nie wiem czego pragnąć, — co mi po ostoi!
Ziemia, która mnie przyjmie, czyliż uspokoi?
Serce, będzież mniej czułe albo więcej próżne?

Ziemie, morza zdołająż być tem dla pamięci,
Czem są dla nóg i oczów? Odmieniąż się chęci,
Nadzieje, namiętności, nawyknienia, prawa?

Miłość, przyjaźń, pieśń, mary, przeszłość, przyszłość, sława;
Wszystkoż to jak na hasło zmieni się lub prześni?
Graj burzo! tańcuj morze! zbudź się, moja pieśni.

14 II 2014 # # # #

Fuseli, «Nightmare»

Znany obraz Henry’ego Fuseli, Nightmare.

Fuseli, Nightmare

09 II 2014 # # #

Początki Uniwersytetu Warszawskiego

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815-1822:

Wiedzieli przecież i cieszyli się z tego wszyscy, że rozwojowi kulturalnemu kraju, sprawom nauki i literatury, postępowi oświaty w stolicy patronuje i służy — w symbiozie z Towarzystwem Przyjaciół Nauk — świeżo założony i rozbudowany Uniwersytet Warszawski. Jeszcze w listopadzie 1816 r. został podpisany, a na początku 1817 ukazał się na łamach gazet stołecznych reskrypt Aleksandra I w języku łacińskim i polskim, a więc bardzo uroczyście i godnie, o utworzeniu Warszawskiego Królewskiego Uniwersytetu, czyli Szkoły Głównej pięciowydziałowej, z nowymi wydziałami: teologicznym, matematyczno-fizycznym i humanistycznym, “pod bezpośrednim zwierzchnictwem rektora i właściwych dziekanów”.

Warszawska wyższa uczelnia, mieszcząca się na Krakowskim Przedmieściu, w samym sercu stolicy, na rozbudowanych terenach dawnego, świetnego długą tradycją pałacu Kazimierzowskiego, poprzez swoje lepiej czy gorzej obsadzone, ale liczne (w imponującej liczbie 45) katedry promieniowała szeroko na wszystkie ziemie polskie zostające pod zaborem, w wysokim o sobie mniemaniu zaćmiewając nawet Wilno.

Rozpisywał się “Kurier” z należytym szacunkiem i atencją o “wyniosłych i ozdobnych” gmachach Uniwersytetu Warszawskiego, o jego salach obszernych, gdzie także mają znaleźć miejsce godne wielkiego miasta muzeum i ekspozycje kunsztów krajowych i które na wykładach pomieścić mogą nie tylko słuchaczy Uniwersytetu, ale i ciekawych.

Mówią te wszystkie wzmianki w “Kurierze” o głębokiej satysfakcji, jakiej doświadczali warszawiacy na myśl o nowej bazie naukowej, jaką stanowił Uniwersytet, nie zapominający przecież o zadaniu upowszechniania wiedzy i prezentowania jej najnowszych osiągnięć szerszemu ogółowi.

05 II 2014 # # # # #

Mickiewicz i muzyka

Z listu — najprawdopodobniej — Henrietty Ewy Ankwiczówny, włoskiej miłości poety (wówczas dziewiętnastoletniej…) wyjątek o Adamie Mickiewiczu:

Gdyby kiedy mogło zabraknąć z nim rozmowy, można by go jeszcze ująć i zachwycić muzyką: lubi ją równie jak poezję, wyznając, że jest jego główną namiętnością; chociaż sam wcale nie grywa, zna tak dobrze muzykę, jakby całe życie strawił na jej nauce; szzególnie unosi się nad dziełami Mozarta i Rossiniego.

04 II 2014 # # #

Pszenica w cenzurze

Z książki Janiny Kulczyckiej-Saloni Życie literackie Warszawy w latach 1864-1892:

Redaktor “Gazety Rolniczej” i “Kuriera Rolniczego” wspomina o swoich przeprawach z cenzurą, które są doskonałą ilustracją [sytuacji w drugiej połowie XIX wieku]. Oto we fragmencie poświęconym “pszenicy polskiej” cenzor wykreślił przymiotnik “polska” i zastąpił go przymiotnikiem “krajowa”. Daremno autor tłumaczył, że termin “pszenica polska” (triliculum polonicum) jest terminem botanicznym i wszelka zmiana czyni cały ustęp niezrozumiałym, ponieważ nikt się nie domyśli, że chodzi tu o znaną na całym świecie odmianę.

Nie mogłem przystać — pisze Aleksander Trylski — na przeróbkę cenzora, wyjaśniłem to prezesowi, który snadź bieglejszy w botanice od swego podwładnego, nazwę botaniczną łaskawie przywrócić raczył. Było to jedyne może zwycięstwo odniesione nad prześladującym mnie cenzorem.

03 II 2014 # # #

O dobrej woli jednostek

List Jadwigi Nusbaum do Elizy Orzeszkowej (4 IX 1899, BPW 2629). Nusbaum była z ojcem w Zakopanem, boleśnie dotknął ją akcent antysemicki na odbywającym się tam zjeździe kobiet, gdzie —

wniosek jednej z pań brzmiał jak niżej: “Patriotycznym czynem jest kupowanie tylko u chrześcijan”. Dziwnie ciemno zrobiło mi się w oczach i dziwnie głucho w sercu. Straszną przepaść spostrzegłam między tym, co ukochałam najsilniej, a tym, z czym wiążą mię korzenie, zapełniać przepaść, zapełniać — chciało mi się krzyczeć — ale czym, z kolei nasunęło się pytanie. Co może dobra wola jednostek? Niutku, czy może naprawdę coś pomóc?

30 I 2014 # # #

Biblioteka Oniegina

Cytowałem już raz Eugeniusza Oniegina Aleksandra Puszkina w przekładzie Adama Ważyka — i zacytuję jeszcze jeden fragment, tym razem poświęcony literaturze romantycznej, w którym Tatiana myszkuje w bibliotece Oniegina. Rozdział siódmy.

XXII

Choć wiemy, znając Eugeniusza,
Że machnął ręką na lekturę
I książki posłał do lamusa,
Jednak oszczędził poniektóre:
Zachował Giaura i Juana,
Dołączył dwie lub trzy powieści,
W których się obraz wieku mieści
I całkiem wiernie jest oddana
Nieobyczajna i wyniosła,
Doświadczająca błędnych złud,
Współczesnych ludzi dusza oschła,
Samolubnego serca chłód,
Mózg, co ze światem się poróżnił
I wre, i działa, ale w próżni.

XXIII

Nieraz dojrzała na stronicy
Kreskę paznokciem naznaczoną;
Wtedy uważny wzrok dziewicy
Zaciekawiony żywiej płonął.
Tak poznawała mimochodem,
Jakie sentencje, jakie zdania
Trafiały mu do przekonania,
Na co wyrażał cichą zgodę.
Niekiedy puszczał w ruch ołówek,
Na marginesach znaczki kładł;
Z krzyżyków i króciutkich słówek
Układał się misterny ślad
I wyłaniała się z nich dusza
Nieobecnego Eugeniusza.

XXIV

I tak powoli — Bogu dzięki —
Wyraźniej widzi moja Tania,
Dla kogo musi znosić męki.
W głowie jej kłębią się pytania,
Kim jest ten dziwak niebezpieczny,
Zrodzony w piekle czy też w niebie,
Anioł czy szatan pewny siebie.
Może to tylko niedorzeczny,
Przybrany pozór, kopia blada
Cudzych fantazji, cudzych snów,
Nędzna maniera, maskarada,
Leksykon pełen modnych słów,
Moskwicz w opończy Czajld-Harolda,
Może ten człowiek — to parodia?

29 I 2014 # # #

Prowincja Warszawa

Wspomnienie o Warszawie ze Stanisława Szenica biografii Marii Kalergis:

Po hucznym, bogatym Petersburgu, Warszawa wydawała się pani Kalergis miastem prowincjonalnym, biednym i mało pociągającym; jeszcze silniej odnosi to wrażenie później, rozsiewając w swojej korespondencji po każdorazowym przyjeździe z Paryża utyskiwania na rodzinne miasto. Istotnie stolica nasza nawet w dziesięć lat po powstaniu listopadowym i krwawych walkach o miasto nie zabliźniła swych ran, a twarde rządy cesarskie tendencyjnie hamowały jej powrót do życia.

Pod budowę Cytadeli aleksandryjskiej zniwelowano sporo ulic, a co gorsza, Cytadela niemal na całe stulecie zahamowała naturalną rozbudowę miasta w stronę Żoliborza, tworząc zeń jakby oddzielne miasteczko. Ludność Warszawy, która wskutek powstania zmniejszyła się o przeszło 16 000 mieszkańców, czyli około 12%, osiągnęła dawny stan dopiero w 1840 roku i liczyła dokładnie 139 205 mieszkańców. Do tej cyfry dodać trzeba z górą 30 000 ludności niestałej oraz bardzo silny garnizon, którego liczebność w ówczesnej Warszawie wynosiła około 15 000 żołnierzy.

Nawet Wrocław w tych latach przewyższał Warszawę szybkością rozwoju. Jak podaje Sobieszczański w Rysie historyczno-statystycznym wzrostu i stanu miasta Warszawy, “właściwie od roku 1839 począł się obudzać przemysł w Warszawie, gdy odnowione wystawy publiczne współzawodnictwo wskrzesiły; podobnież w tym roku przypuszczenie fabrykantów Królestwa do uczestniczenia w wystawie petersburskiej może być uważane za najdzielniejszą zachętę i stanowi niejako nową epokę w dziejach naszego przemysłu. Wystawa ta spowodowała zbliżenie się klasy przemysłowej Królestwa do takiejże klasy Cesarstwa; stąd wyniknęły znakomite korzyści nie tylko dla przemysłu, ale i dla handlu wywozowego…”

28 I 2014 # # # #

Maksim Worobiew, «Dąb...»

Obraz Maksima Worobiewa, rosyjskiego malarza romantycznego, pod tytułem Dąb złamany przez błyskawicę, albo alegoria śmierci mojej żony:

Worobiew, Dąb

27 I 2014 # # #

Gustaw Franke w Warszawie

Ze wspomnień Pauliny Wilkońskiej:

Pamiętam jeden nazdwyczaj zajmujący wieczór. Byli na nim państwo Korzeniowscy z córkami, Antoni Muczkowski, Antoni Szateńki — dziś członek Senatu — i doktor Chałubiński. Z nami przybył Gustaw Franke, teolog protestancki, o którym tutaj kilka słów powiem.

Młody ten człowiek, rodem z Dessau, skończywszy wszechnicę berlińską podał się do gazet jako nauczyciel. Funduszów z domu nie miał żadnych, a otrzymanie posady jeszcze w dalekim polu. Mógł udzielać, prócz zwykłych nauk, język francuski, angielski i muzykę, którą znał dobrze teoretycznie. Senator Pochwisneff, z Petersburga czyli Moskwy, potrzebował właśnie takiego indywiduum. Spodobała mu się dość pokaźna powierzchowność Frankego i zrobił z nim układ: sześćset rubli rocznie i wygody wszelkie. Za dni kilkanaście mieli wyjechać i senator zażądał, by przyszły guwerner synów zaopatrzył się w garderobę odpowiednią domowi jego. Sprawił sobie zatem kilka garniturów itd., itd. — na co mu pryncypał dał pieniędzy. Frankę zatem w przeciągu dni kilku, szczęśliwy, w berlińskiego przetworzył się modnisia. Po czym wyjechali.

Przybyli do Warszawy, gdzie senator miał zatrzymać się dni parę, i stanęli w Hotelu Krakowskim, przy ulicy Bielańskiej *.

Frankę ustroił się i wyszedł na miasto. Warszawa podobała mu się bardzo. Wstąpił do Cafe Francais. Znalazł tamże mnóstwo dzienników niemieckich, francuskich, angielskich. Zabawił się wybornie, wypił doskonałej kawy i zjadł ciastko wyśmienite. Dnia następnego powtórzył to samo. Senatora mało w tym czasie widział, bo ten ciągle był zajęty.

Dnia trzeciego, gdy teolog znowu z przechadzki jakiejś do hotelu powrócił, zastał pokój pana senatora pustym i czyszczono go właśnie. Zapytał o swojego pryncypała: “Wyjechał!” — “Dokąd?” — “Do Petersburga”. Zdumiał i własnym nie dowierzał uszom. Gdy wtem nadchodzi jakiś urzędnik policyjny z wiadomością, że pan senator przekonawszy się, iż pan kandydat teologii Frankę nie może być przydatnym na nauczyciela synów jego, ponieważ ma idee przewrotne i na fortepianie nie dość gra dobrze, zatem zrywa z nim wszelką umowę i wyłożone pieniądze zostawia mu jako wynagrodzenie za czas, który spędzili z sobą.

W biednego teologa jak gdyby piorun uderzył. Ale cóż miał począć? Jakże miał sobie poradzić? Urzędnik policyjny ukłonił się z uśmiechem ironii i wyszedł. Cóż miał począć? Gdzie szukać ratunku? W obcym mieście, w obcym kraju, wśród obcych? Nigdzie! Nigdzie, niestety! Wbiegł do swojego pokoiku. Drzwi zamknął za sobą, rzucił się na łóżko i płakał jak dziecko.

Pozostały mu wprawdzie ładne garnitury: czarny, granatowy, brązowy, surduciki zgrabne, kamizelki piękne, bielizna wykwintna, rękawiczki jasne, paletot nowy, ale jedyne półtora złotego w kieszeni!

Napłakawszy się serdecznie, w położeniu nieszczęsnym, helpless i friendless, jak mówią Anglicy, gdy i młody ozwał się żołądek, oczy wymył, wystrychnął się w świeże suknie i poszedł do Cafe Francais, by ostatnie półtora złotego przehulać, a potem spuścić się na Opatrzność i zrządzenie Boże.

Kawa głodnemu, bez obiadu, smakowała wybornie. Posiliwszy się zaczął uważny przegląd osób czytających dzienniki. Niebawem mężczyzna młody jeszcze, okrągłej i pełnej twarzy, zdrowej cery, z małymi faworytami czarnymi, o krótko przystrzyżonych włosach, w okularach złotych, podjął “National-Zeitung” i czytać począł.

W to mi graj! Frankę, mając go na oku, zbliża się zręcznie, przysiada, podejmuje “Breslauer Zeitung” i wreszcie coś tam do jegomości w okularach zagadał. Ten odpowiedział mu uprzejmie piękną niemczyzną. Zawiązała się rozmowa i opuszczony kandydat teologii, nie zwłócząc, całą swoją wypowiedział mu dolę, czyli raczej niedolę.

Tym panem był Henryk Lewestam, który pana Gustawa Franke przyprowadził wprost do nas, nie wiedząc, co począć z opuszczonym.

Zastali u nas kilka osób, a wszyscy porzuconego niegodnie przez Moskala Niemca szczerym otoczyli współczuciem. Mieszkali przy nas wtedy dwaj bratankowie Augusta — synowie zacnego Klemensa Wilkońskiego. Starszy już kończył gimnazjum. Zajmowali dwa pokoje od tyłu. Mąż mój zatem ofiarował Frankemu tymczasową gościnę i pomieścił go z bratankami. Lewestam zaś i inni postarali się o kilka lekcji dla niego: języka i literatury niemieckiej.

Wilkońska rozpoczęła edukację młodego Niemca, uczyła go przez jakiś czas języka polskiego, którego nauka przychodziła podobno Frankemu bez trudu, i przekładała dla niego wiersze lub śpiewała piosenki.

Młody a chętny kandydat byłby się niezawodnie języka naszego nauczył, i z pożytkiem może. Ale nadeszły dni marcowe i policja warszawska kazała mu, jako cudzoziemcowi, jako Niemcowi, wyjechać bez zwłoki. Pożegnał nas z żalem wielkim, bo aż rozpłakał się nawet.

26 I 2014 # # # #

Kleiner, wczesna edukacja Mickiewicza

Z wielkiej i poetyckiej nieco biografii Adama Mickiewicza pióra Juliusza Kleinera fragment o wczesnej edukacji wieszcza (na zdjęciu — klasztor dominikanów w Nowogródku Szedera László):

We wrześniu 1807 r. Adam Mickiewicz wraz z bratem starszym wszedł w poczet uczniów szkoły powiatowej. Był to typ szkoły średniej o nieco niższym poziomie nauk niż w gimnazjach właściwych, lecz o programie dość rozległym, w myśl wymagań wileńskiego okręgu szkolnego. Kierujący szkołą dominikanie nie odznaczali się świetnością pedagogii. Niechęć do mnichów była jednym z trwałych rezultatów nauki, którą Mickiewicz u zakonników pobierał. Ale wyniósł ze szkoły sporo wiedzy i umiłowanie autorów rzymskich, a nie brakło też materiału wspomnień miłych. Dostarczyło ich nie samo tylko powodzenie w naukach, dające po raz pierwszy widzieć siebie drukowanym; bo już w Kalendarzyku politycznym na r. 1809 figurują Franciszek i Adam Mickiewicz jako uczniowie celujący.

Animusz rycerski, patriotyczny, radość znachodził w zabawach wojskowych, młodzież tworzyła bataliony szkolne i bawiła się w musztrę, w bitwy, dopóki nie doszło raz do poważnej utarczki z pułkiem rosyjskim i do pobicia oficerów, co spowodowało rozwiązanie korpusu. Te walki chłopięce poeta uważał za tak istotny moment w dziejach swej młodości, że włączy je do wyznań miłosnych Gustawa. […]

Najcenniejszą jednak stroną życia szkolnego była niewątpliwie pierwsza przyjaźń. W prawdziwie męskiej historii żywota Mickiewicza uczucie przyjaźni grać będzie rolę niezmiernie ważną. Chlubny tytuł pierwszego przyjaciela należał się wesołemu i żywemu, pełnemu czułości i humoru Janowi Czeczotowi.

Klasztor dominikanów

24 I 2014 # # # # #

O dzieciństwie Mickiewicza

Z wielkiej biografii Adama Mickiewicza pióra Juliusza Kleinera fragment o młodości wieszcza (a poniżej — szkic ruin wspomnianego zamku Mendoga pióra Napoleona Ordy z XIX wieku):

Idyllą było życie i w Zaosiu, i tak samo w Nowogródku, gdzie na stale zamieszkali Mickiewiczowie w lat kilka po urodzeniu Adama. Pierś miała czym oddychać wśród rozległej, rozsłonecznionej przestrzeni, oko miało się czym bawić i zielonością poiło się do syta, fantazję pobudzał i bór ciemny, i zwaliska zamku Mendoga, i kurhany dawne. Wśród natury życzliwej mieszkali tu ludzie weseli, szczęśliwi przeważnie, pracujący i bawiący się i kłócący, przez kulturę jeszcze nie odarci ze świeżości i charakterystyczności postaci, gestu, słowa.

Nigdzie na świecie nie ma tak wesołego życia, jak w litewskich wioskach i zaściankach — wspominać będzie po latach Mickiewicz. — Tyle tam radości, miłości, szczęścia wspólnego, nieprzerwanego.

Wyraziście zaznaczał się element polski, szlachecki. Władał on niepodzielnie w Nowogródku, do którego zjeżdżała się też tłumnie szlachta okoliczna na sprawy sądowe i na zabawy. Jako składnik istotny należał do całości obrazu lud białoruski; obrzędy jego nęciły i zajmowały zapewne ciekawość chłopięcą nie mniej jak opowiadania historii cudownych i strasznych, którymi darzył czy to stary sługa Błażej, lubiący też o prawdziwych i zmyślonych swych podróżach i przygodach rozpowiadać, czy w pieśni różne bohata służąca Gąsiewska, czy jakiś chłop w chacie pobliskiej; a pieśni ludowe Adam tak poznał i zapamiętał, że gdy po latach zbiory ich do rąk dostanie, wszystkie prawie znajome mu się okażą.

Zamek w Nowogródku

23 I 2014 # # # # #

Trup w «Kordianie» Słowackiego

O trupie w szafie w warszawskim Pałacu Branickich, młodej a pięknej Angielce, która przyjechała do Polski, i pewnej scenie z Kordiana Juliusza Słowackiego — opowiadanie pamiętnikarki Pauliny Wilkońskiej.

Czytaj dalej →

20 I 2014 # # #

Religijne księgi Mickiewicza

Dwie krytyki wydanych w 1833 roku Ksiąg pielgrzymstwa i narodu polskiego Adama Mickiewicza. Pierwsza — Adama Gurowskiego:

Wyznajemy to z bólem: Mickiewicz jest człowiekiem przeszłości. Pogrążony stale w mistycznych rojeniach katolicyzmu, podaje się za proroka wiary straconej. Pisarz uczony i poeta wsteczny, podobny jest do tych umysłów wyjątkowych, które z upodobaniem odgrzebują stare myśli pod nową i błyskotliwą postacią: łatwo można spostrzec, że filozofia jego współżyła blisko z p. de Maistre i de La Mennais. […] Jako człowiek zadaje kłam poecie, który chciałby się objawić ludowi jako nowy Mesjasz i który zapomina woli boskiej przypisać przyczynę swoich nieszczęść. Aby głosić się prorokiem, trzeba być męczennikiem.

I nieco bardziej wyważona – Jana Czyńskiego (co ciekawe, sformułowana w przypisie do powieści Jakobini polscy):

On budując na wierze i miłości odrodzenie globu, pomięszawszy najwznioślejsze prawdy z najobrzydliwszym przesądem, nie znalazł uczniów na słowiańskiej ziemi […] Któż nie odda należnej czci tym wzniosłym przykazaniom: “Ubodzy i nędarze współdziedzicami moimi są”; “Cudzoziemcy razem ze mną współprawodawcami są”; “Prostaczkowie współuczniami mymi są”, ale któż nie potępi zarazem bluźnierstw, przesądów i tej nieokreślonej wiary, co tylekroć doprowadziła do ciemnoty i niewoli.

15 I 2014 # # # #

Generał Lamoricière

Ze wspomnień Pauliny Wilkońskiej:

W tym samym podobno roku [1849] przejeżdżał jenerał Lamoricière z żoną przez Warszawę, jadąc do Petersburga, i zatrzymał się przez dni parę w Hotelu Angielskim, budząc ciekawość i zajęcie ogólne.

W żartobliwej pogadance zrobił Włodzimierz Wolski zakład z kilku znajomymi, że rozmówi się z jenerałową. Pośmiano się. Zakład stanął, a wszyscy byli pewni, że go przegra.

Nazajutrz wybrał się w eleganckim ubraniu, z dwoma świadkami, do hotelu, a mając dar powierzchowności, wyglądał pokaźnie wcale. Wiedział od szwajcara, że jenerałowa podobno do kościoła pojechać miała. Kareta zaszła; niezadługo służba na piętrze drzwi od salonu otworzyła; zaszeleściły suknie jedwabne i ukazała się pani Lamoricière w pięknej toalecie paryskiej. Wolski zbiega z eleganckim ruchem po wschodach, dotyka się przebiegając, niby to nieumyślnie, sukni schodzącej damy, zrywa kapelusz z głowy, jakby ulękły nagle, i z nader grzecznym salonowym wyrazem, ładną francuszczyzną, przeprasza za niezgrabność swoją. Jenerałowa zatrzymuje się także i odpowiada uśmiechnięta wdzięcznie; Wolski coś tam jeszcze nader zręcznie powiedział; jenerałowa odpowiada znowu; po czym Wolski skłonił się z uszanowaniem. Jenerałowa schodzi. Wolski towarzyszy jej aż ku drzwiom hotelu. Jenerałowa wsiada do karety; obejrzała się raz jeszcze. Wolski z uszanowaniem pokłonił się znowu i znowu skinęła mu grzecznie z uśmiechem.

Rozumie się, że zakład wygrał jak najzupełniej.

W dni parę potem byłam u Wójcickich i mówiliśmy o tym zręcznym żarciku poety.

— Ha! — ozwał się pan * — druga anegdotka obiegająca o jenerale Lamoricière po Warszawie jest mniej zabawną.
— Cóż takiego? — zapytałam.

— Jenerałowie rosyjscy obwozili go po Cytadeli, której przyjrzał się uważnie bardzo i z głęboką świadomością. Odbył jak najściślejszy przegląd całej fortyfikacji, położenia zewnętrznego i dalszej nawet okolicy, za pomocą szkieł doskonałych. A następnie wytknął jakieś szczególniej słabe miejsce i twierdzenie swoje wykazał. Dnia następnego wyjechał; zaraz nazajutrz inżynierowie forteczni bezzwłoczną zajęli się pracą, by błąd wskazany naprawić.

Anegdotka ta stała się głośną i powszechną. A o ile jest prawdziwą? Nie wiem.

14 I 2014 # # # # #

Sargent, «Bead Stringers Of Venice»

Nieukończony obraz The Bead Stringers Of Venice Johna Singera Sargenta z lat 1880-1882 — z okazji urodzin autora.

The Bead Stringers Of Venice, Sargent

13 I 2014 # # #

Kobiety Warszawy

Ze Stanisława Szenica biografii Marii Kalergis:

Dzieciństwo, długoletnie panieństwo i pierwsze lata nieudanego małżeństwa Tekli Górskiej upłynęły w Warszawie Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, gdy ton i szyk stolicy Polski nadawali wojskowi — początkowo różnoplemiennych i różnojęzycznych armii napoleońskich, później wymusztrowanych i bitnych pułków polskich i rosyjskich. Słynął wtedy syreni gród, jeśli dać wiarę pamiętnikarzom i kronikarzom, z urody, wdzięku i finezji swych kobiet. Na koronnego świadka piękności Polek w czasach Księstwa Warszawskiego, gdy Tekla Górska jako podlotek budziła ogólny podziw, możemy powołać nie lada rzeczoznawcę, bo samego Napoleona. Gdy po rozgromieniu Prus Napoleon zatrzymał się w Warszawie, damy polskie, niecierpliwe ujrzeć “największego męża dziejów”, użyły wszelkich sposobów, aby nie zwlekano z przedstawieniem ich cesarzowi. Życzeniom wpływowych a pięknych kobiet prędko stało się zadość. Dnia 7 stycznia 1807 roku, w tydzień po przyjeździe Napoleona, według “Gazety Warszawskiej” ”…o godzinie ósmej wieczorem […] damy polskie miały honor być pierwszy raz przedstawione Najjaśniejszemu Panu. Zgromadziły się w liczbie 70 do 80 osób w sali zamkowej, ozdobionej obrazami przedstawiającymi pamiętniejsze epoki dziejów polskich […] Za otworzeniem się podwojów i wyrzeczeniem przez jo. księcia Benewentu, w. podkomorzego Państwa [Talleyranda], powtórzonym przez szambelanów służbę czyniących: «Cesarz!», wszystkie damy powstały.”

Cesarz wszedł do sali — relacjonuje pani Anna z Krajewskich Nakwaska, jedna z uczestniczek tej dworskiej prezentacji — jak na pole walki lub plac rewii, szybko i obojętnie, ale twarz jego przybrała wkrótce jakiś wyraz słodyczy, uśmiech rozpromienił zachmurzone wielkimi myślami czoło, a przeglądając ten szereg nadwiślańskich kwiatów nie mógł się wstrzymać od zawołania głośno: «Oh, qu’il y a de jolies femmes a Varsovie!» — O, ileż to pięknych kobiet w Warszawie!

Jak wiemy, zachwyt cesarza miał nawet historyczne konsekwencje. Wówczas to bowiem w Warszawie zawiązał się słynny romans, którego bohaterka, szambelanowa Maria Walewska, po dziś dzień silniej pociąga reżyserów filmowych i pisarzy niż obie żony Napoleona, Józefina i Maria Ludwika.

10 I 2014 # # # #

Kwestarz Tadeusz Czacki

Z eseju Ryszarda Przybylskiego Krzemieniec. Opowieść o rozsądku zwyciężonych jeszcze jeden fragment o zbierającym pieniądze na Gimnazjum Wołyńskie, czyli Liceum Krzemienieckie Tadeuszu Czackim:

Czacki bardzo dobrze wiedział, od kogo zbiera pieniądze. Przyjmował więc gotówkę i zapisy. Wsadzał swój nos w każdy kąt. Odwiedzał domy obywateli. Zjawiał się na kontraktach, stałych zjazdach właścicieli ziemskich w celach handlowych. Systematycznie informował Kołłątaja o wynikach tej zbiórki. Oto jeden z przykładów.

Ofiary — pisał w liście z 12 września 1803 roku — hojnie pomnażają się. Ostrogski powiat to samo zrobił, co krzemieniecki. Zebrany tam fundusz na Gimnazjum 1200 zł co rok. W Zasławiu aptekarz za ostrogską i zasławską aptekę dał 500 zł co rok. Książę Janusz Sanguszko, oprócz tego, co da na szkołę powiatową, dał 2000 co rok na Gimnazjum. Ksawery Malczewski 1000 zł co rok, tyleż na podolskie gimnazjum. Opat Dermański dał 5000 zł co rok. Inni idą za tym przykładem.

Oczywiście różnie bywało.

Większa część obywateli — wspomina Antoni Andrzejowski — podziela szlachetne widoki Czackiego i chętnie piękne fundusze porobili. Wielu niechętnie dawali, a znalazło się wielu i takich, co krociowe licząc majątki, składki zupełnie odmówili.

Czasem Czacki narażony był nawet na upokorzenia, które dzielnie znosił. Dobro, które tworzył, czyniło go wzniosłym. Książki do gimnazjalnej biblioteki zbierał wszędzie i u wszystkich bez opamiętania. Potrafił obarczyć swoją duszę ciężkim grzechem. Opowiadał niejaki Bykowski, że na miejscu jakiegoś cennego foliału w berdyczowskim klasztorze karmelitów znalazł karteczkę sporządzoną przez miejscowego łacinnika: “Th. Czacki svistavit pro publico bono”.

06 I 2014 # # # #

«Pani Aniela», pierwszy romans Mickiewicza

Historia pierwszego, słabo znanego romansu Adama Mickiewicza opisana przez Juliusza Kleinera — i pewnego przekładu z Voltaire’a, dołączanego często do juweniliów wieszcza.

Czytaj dalej →

05 I 2014 # # # # #

Kleiner o filomatach

W swojej obszernej monografii Mickiewiczowskiej tak pisał Kleiner o filomatach:

Młodzieńczość i dojrzałość łączyły się w harmonię u tej młodzieży, która wiązała racjonalizm z romantyzmem, która, mierząc siły na zamiary, jednocześnie przygotowywała program pozytywnej pracy organicznej.

Józef Jeżowski —

Racjonalistą i pozytywistą był wśród grona filomackiego przede wszystkim sam wódz, Józef Jeżowski — najdojrzalszy, najbardziej męski z nich wszystkich. Brzydki, suchy, wątły, skromny, małomówny — “mrukawym” zwą go towarzysze — ma on dziwnie stałą, uporczywą, systematyczną energię. Gruntowny i sumienny, ścisły w myśleniu, filozoficznie wyszkolony, najjaśniej ujmuje cele filomatów i wiodące ku nim środki praktyczne. Jest urodzonym nauczycielem i kierownikiem moralnym. Wróg frazesu i mrzonek, nie znający kompromisów, wymaga wiele i od siebie, i od drugich, chociaż wyrozumiałość i pobłażliwość nie są mu bynajmniej obce. Nie zawaha się twardych słów rzucić Mickiewiczowi, gdy uzna, że przyjaciel dał się opanować sidłom namiętności miłosnej.

Myślał Jeżowski i o nauce, i o wychowaniu, i o ekonomii, i o podniesieniu rolnictwa. Miłował literaturę starożytną, komentował Horacego, planował polską encyklopedię autorów klasycznych — i z nie mniejszą żarliwością propagował niemczyznę. Pragnął kłaść fundamenty polskiej filozofii narodowej, o której niebawem marzyć będą romantycy. On to nadał filomatom kierunek pedagogiczny.

Franciszek Malewski —

Z “mrukawym” Jeżowskim, co wyjątkowo chyba humorowi dobremu daninę składa, rywalizuje czasem powagą przedwczesnej dojrzałości Franciszek Malewski. Ma umysł subtelny i ścisły, nie bez drobego rysu pedanterii, bardziej ku teorii zwrócony niż ku praktycznemu działaniu. Strona prawna i naukowa Towarzystwa pociąga go najbardziej. Trochę sztywny wydaje się początkowo, dopóki go nie rozruszy nagle i nie ożywi budząca się miłość. Syn rektora Uniwersytetu, góruje nad towarzyszami z domu wyniesioną kulturą intelektualną i salonową. Wśród ubogich, walczących o chleb codzienny — on, zamożny, wyróżnia się wyższym poziomem życia. Ale za to dręczą go tajone smutki rodzinne; szuka u przyjaciół radości życia, której mu dom nie daje.

Tomasz Zan —

Jeśli ci dwaj reprezentują dojrzałą powagę rozumu wśród filomatów, to romantyzm młodości i uczucia, niekiedy potrącającego nawet o strunę patologiczną, bije z postaci Zana. Jest on poetą życia; skłonny do wyznań, do uniesień, do zabawy i do żartu i śmiechu, sentymentalny, trochę fantasta, trochę mistyk, trochę kobiecy w swej naturze, dojrzewa i hartuje się w atmosferze filomackiej. Początkowo jego miękkość wydaje się przyjaciołom brakiem męskości silnej; stopniowo urasta on na wodza, apostoła i męczennika. Umie darzyć miłością i pragnie być kochany; ma duszę skomplikowaną, wiążącą sprzeczności różne — i dlatego tak mu odpowiada styl wyrafinowany, arabeskowy Sterne’a, uśmiechem i łzami zabarwiony, pełny subtelności i niepokoju wewnętrznego.

Jan Czeczot —

Równie młodzieńcza, lecz zdrowsza, prostsza, przeciętniejsza jest dusza Czeczota. Idealny to przyjaciel i towarzysz zabaaw miłych a wesołych. Obok Zana on wśród towarzyszy Mickiewicza najwięcej ma werwy poetyckiej; obficie darzy piosenkami, uderzając często w ton ludowy. Jest w nim ambicja mentorska, czyniąca go czasami nudnawym — ale jest i młodzieńcza lekkomyślność, niefrasobliwy optymizm i jakaś sielska pogoda. Jego przyjaźń wierna dla Mickiewicza wzrusza prawdziwie, a za serce chwyta prostota, bezinteresowność i duch obywatelski, gdy raz pisze:

[…] skaczę sobie, jak konik, i mnie się zdaje, że jak kraj mój będzie szczęśliwy, uczony i bogaty, to i ja eo ipso, choćbym był niedouczony i goły, będę szczęśliwy koniecznie i mogę być niegoły, bo będę śród bogatych.

Onufry Pietraszkiewicz —

Jak Czeczot ludowość, tak tchnienie sarmackie wnosi Onufry Pietraszkiewicz. Zagłoba filomacki, rubaszny, nie bardzo sposobny do górnych ideałów, czasami — przewodnik na drodze grzeszków, wobec trudnych warunków bytu niezbyt odporny, ale umiejący przyjaciołom i związkowi służyć z całym oddaniem, umiejący pracować porządnie, sumiennie, z wybitnym zmysłem praktycznym i drugim przypominać obowiązek pracy. Patriota gorący, w staropolszczyźnie rozmiłowany bardziej od wszystkich innych, po polsku się nosił, wąsem zawiesistym zdobił rozrosłą szeroko figurę, konfederatkę miał na łysinie zdobnej “czuprynką dwunasto-włosą” i żart jowialny, nie zawsze delikatny, w ustach. Wśród filomackich projejktów — programy obchodów imieninowych bywały jego specjalnością na równi z porządkowaniem książek i kasy. Ale jak dalece związek młodzieńczy stanowił dlań treść najcenniejszą życia, udowodnić miał aż do lat swych ostatnich: on to bowiem przechował i od zagłady uchronił archiwum filomackie — i strzec nie przestał niebezpiecznego skarbu, gdy starcem wrócił z Sybiru.

Bożydar Łoziński —

W gronie filomackim istniał rywal Onufrego, gdy chodziło o śmiech rozgłośny: krępy, silny, niezgrabny Teodor, czyli Bożydar Łoziński, Szerokim ochrzczony. Zabłyśnie jednak zręczna jego energia, gdy filomaci zechcą stosować metody konspiracyjne i zyskiwać wpływ na inne związki. Mniej okaże energii w konfliktach etycznych; stosunkiem miłosnym z siostrą zamężną przyjaciela w małżeństwo jej wprowadzi rozdźwięk i towarzyszowi-filomacie na czas pewien zmąci życie. W tworzeniu ideologii filomackiej i on niewielki bierze udział. Tworzy ją naprawdę tylko czwórka najwybitniejszych: Jeżowski, Malewski, Zan — i Mickiewicz.

29 XII 2013 # # # # # # # # # #

Goszczyński o pseudoklasycyzmie

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815-1822:

Zadomowione w stolicy, jak i w całym kraju pseudoklasyczne wzory, w świetle tego, co się działo, myślało i pisało na Zachodzie, zaczynały być żenujące. Ta literatura arystokratyczna i dworska z ducha ciągnęła za sobą tradycje, których rodowód tak złośliwie i bez osłonek ukaże Goszczyński, kreśląc w r. 1835 Nową epokę poezji polskiej:

Kilkadziesiąt lat małpował Polak, przygnieciony na samodzielności narodowego umysłu poprzednim wychowaniem: trzpiotał się i rozumował z Wolterem, deklamował z Kornelem i Krebillonem, płakał łzami Rasyna, pędzlem Delila podnosił ziemniaki do ideału, wzbijał się indyczym natchnieniem z Chrzcicielem Russem i Lebrenem, nucił na słomianych Marona dudkach rozkosze pasterskiego życia wśród niepogód polskiej strefy, wśród bolesnej nędzy polskich włościan i niższy od każdego z tych wzorów, tworzył w nieskończoność naśladowce naśladowców, a coraz gorszych.

25 XII 2013 # # #

Podkowiński, «Zapalacz latarni»

Odbitka obrazu Zapalacz latarni Władysława Podkowińskiego drukowana w “Wędrowcu” w 1885 roku — jako jeden z wielu obrazów codziennego życia Warszawy:

Władysław Podkowiński, Zapalacz latarni

23 XII 2013 # # # #

Bale dobroczynne

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815–1822:

Oprócz licznych balów prywatnych w ekskluzywnych salonach arystokratycznych bądź też na recepcjach w pałacu namiestnikowskim czy wielkoksiążęcym, przeznaczonych dla najwyższej elity, czytamy także w “Kurierze” o balach płatnych — dobroczynnych. Żądzę zabawy przykrywano płaszczykiem filantropii. “Gdy dobroczynna publiczność nasza do zabaw swoich lubi łączyć zamiary ludzkości, Towarzystwo Dobroczynności nie może lepiej zacząć następującego karnawału jak od balu na rzecz ubogich” — pisał aprobująco “Kurier” w dniu 12 stycznia 1821, zapewniając, że na balach dobroczynnych tańczono zwykle najlepiej.

Odważył się pokpiwać z tej “akcji społecznej” twórca ostrych epigramatów owego czasu w kapitalnej fraszce:

Spieszył na bal ubogich jakiś panicz modny,
Zastąpił mu żebraczek i nagi, i głodny.
“Nie przykrz się — rzecze panicz — widzę, żeś w potrzebie,
I dlatego też idę tańcować dla ciebie.”

20 XII 2013 # # #

Kim jest Konrad Wallenrod?

Kilka sądów nad Konradem Wallenrodem z artykułu Marii Janion Tragizm Konrada Wallenroda.

Iwan Franko, Poeta zdrady (1897) —

Smutne prawdziwie musiały być czasy, w których genialny poeta strąconym został na tak błędne drogi i smutno musi być z takim narodem, który tego rodzaju poetę uważa bez wszelkich zastrzeżeń za największego swego bohatera narodowego i proroka, karmi swe młode pokolenia pełnymi jadu utworami jego ducha.

Wilhelm Bruchnalski, Wstęp do Konrada Wallenroda (1922) —

Ani bowiem najsubtelniejsze sumienie społeczne, ani najdelikatniejsze poczucie prawa, wyjąwszy ograniczoną tartufferię, nie uzna wielkiego czynu Konradowego za zbrodnię zdrady, której i na podstawie najdawniejszych mniemań, i dzisiejszych teorii dopuszczać się można jedynie na własnych rodakach i swoich najbliższych, nie na wrogu, którego się tylko zwalcza, pokonywa i tępi wszelkimi możliwymi sposobami.

Jan Lechoń, Mickiewicz (1955) —

Dramat bohatera, który ginie moralnie przez użycie tej broni [zdrady], odkrywa nam przecież rozdźwięk między tym, co Mickiewicz uważał za politycznie dopuszczalne, a jego zasadami moralnymi. Konrad Wallenrod nie był więc wezwaniem do zdrady, ale dramatem zdrady…

17 XII 2013 # # # # # #

O duchowej niezależności

W swoim wstępie do tłumaczeń Prospera Mériméego Boy cytuje pewną anegdotę Julesa Sandeau, mającą zobrazować, czym była bez wątpienia cechująca autora Carmen duchowa niezależność:

Podczas dni lipcowych 1830 r. przeciągała ulicami Paryża gromada rewolucjonistów, uzbrojona w strzelby. Pewien szlachcic przechodząc ulicą, zniecierpliwiony niezręcznością motłochu w obchodzeniu się z bronią palną, wyrwał najbliższemu fuzję, zmierzył do szwajcara w oknie królewskiego pałacu i celnym strzałem powalił go na miejscu. Kiedy zachwyceni rewolucjoniści wzywali go, aby zatrzymał na pożytek sprawy broń, którą tak wybornie włada, odparł: Ślicznie dziękuję! Ja jestem rojalista.

15 XII 2013 # # # #

Ludwik Osiński

Z książki Anieli Kowalskiej pod tytułem Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815-1822:

Na arenie literackich sporów, gdzie ważyły się losy pisarzy, pierwszym autorytetem był Kajetan Koźmian, wysoki urzędnik Królestwa, a tubą jego poglądów — Ludwik Osiński.

W swoich Pamiętnikach scharakteryzuje go po latach Koźmian nie bez złośliwości:

Osiński nie tylko tak jak Horacjusz lubił namiętnie… jocos, Venerem, conviva, ludos, lecz nawet podobnych wierszem jak Horacjusz mógł wyznać i wyznawał celerem fugam sensit relicta non bene parmula. Z postaci ciała nie był urodziwym, był małym, pękatym, twarzy ospowatej, przecież niezmiernie zalotnym; podobał się kobietom płochym, lekkim, aktorkom, i przy nich marnował swój talent.

Po tej — nieuprzedzonej chyba — cenzurze augura mniej nas zaskakuje osąd jednego z młodych a krytycznych słuchaczy jego sławnych w Warszawie prelekcji:

Wychodząc pierwszy raz z wykładu Osińskiego — pisał Aleksander Jełowicki — wspomniałem sobie na sławne parturiunt montes, nascitur ridiculus mus. Pomimo to wykład Osińskiego był uprzywilejowańszy, przychodzili nań panicze i kobiety wielkiego świata; pan Osiński śpieszy tam z jakiegoś obiadu, gdzie bawił ostrym dowcipem, wpada do domu, porywa, co mu się nawinie ze starych szpargałów, i parę książek na zapas; leci, już jest, już się wysapał i wśród oklasków poważnie zasiada; dopiero patrzy, co tam za papier złapał; jeśli trafił szczęśliwie na dalszy ciąg przeszłego wykładu, to zaczynał od słów: w dalszym ciągu itd., jeśli co innego porwał, cedzi przez zęby, że dla odmiany przedmiotu będziemy dzisiaj rozbierać, co następuje: i dopiero czyta, bo nigdy nie mówił; czyta gładkim i posuwistym językiem, a głosem donośnym i miłym; szumu wiele, ale rzeczy mało; a jak wpadnie na wiersze, to te, które chce pochwalić, czyta wspaniale, które chce zganić, czyta ślamazarnie i wady wiersza naciska głosem złośliwym.

Ludwik Osiński

13 XII 2013 # # # # #

Latarnia morska (romantyczna)

Na świetnym zdjęciu Veselina Malinova portugalska latarnia morska udająca bohatera romantycznego (a poniżej — Wędrowiec Friedricha):

Latarnia morska, Veselin Malinov

C.D. Friedrich, Wędrowiec

08 XII 2013 # # #

Bilety wizytowe

Na boku rozważań o XIX-wiecznym świecie arystokratycznym — Stanisław Szenic, biografia Marii Kalergis (z której pochodzą również zdjęcia kart wizytowych).

Tutaj mała dygresja o biletach wizytowych, która rzuci trochę światła na arystokratyczne fumy i życiowe ambicje hr. Fryderyka [Nesselrode].

Karta hr. Fryderyka Nesselrode

Jako adiutant wielkiego księcia posługiwał się on reprodukowanym powyżej biletem wizytowym.

Według ogólnie przyjętych zasad podobnych biletów wizytowych, zawierających samo nazwisko bez imienia, mógł używać jedynie szef rodziny, głowa wysoko postawionego arystokratycznego rodu. Przywłaszczenie sobie tego prawa przez członka bocznej linii i w dodatku nie pierworodnego syna nie było oczywiście zjawiskiem odosobnionym w sferze, w której pycha była cechą dominującą.

Dla konfrontacji warto spojrzeć na bilety wizytowe dwóch wysokich dygnitarzy w Królestwie Polskim, stojących w hierarchii społecznej znacznie wyżej niż hr. Fryderyk Nesselrode. Książę Zajączek, namiestnik Królestwa Polskiego, najwyższy rangą urzędnik, słusznie posługiwał się biletami bez imienia:

Karta ks. Józefa Zajączka

Natomiast ogólnie wszystkim znany hrabia Stanisław Kostka Potocki z Wilanowa, prezydent Senatu (a poprzednio prezes Rady Ministrów), na swej reprodukowanej tu karcie wizytowej umieścił także imię, co nie przyniosło żadnej ujmy ani jego stanowisku, ani popularności.

Karta hr. Stanisława Kostki Potockiego

Nawet z takiego drobiazgu, jakim jest bilet wizytowy, można snuć domysły na temat charakteru właściciela. Zresztą w sferach arystokracji treść, format i wielkość biletu wizytowego miała wcale niepoślednie znaczenie. Przypomnijmy sobie, ile miejsca poświęca Marcel Proust rozważaniom nad biletami wizytowymi księżny Oriany Guermantes i hrabiny Molé.

07 XII 2013 # # # # #

Polska między Rosją a Francją

Heinrich Heine, O Polsce:

Polska leży między Rosyą a — Francyą. Leżących przed Francyą Niemiec nie liczę, ponieważ znaczna część Polaków uważała Niemcy za szerokie bagno, które jak najrychlej należy przeskoczyć, aby dostać się do błogosławionej krainy, gdzie najdelikatniejsze fabrykuje się obyczaje i pomady.

Heine odwiedził Polskę w 1822 roku, na dobre dwanaście lat przed — Panem Tadeuszem Mickiewicza, który zresztą frankomanii nie lubił i nie podzielał:

Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.
Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża;
Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża,
A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.
Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,
Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;
Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem,
Demokrata przyjechał z Paryża baronem;
Gdyby żył dłużej, może nową alternatą
Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.
Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi,
A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

06 XII 2013 # # # #

Nad Maurycym Mochnackim

Bardzo różnie Maurycy Mochnacki, polityk i krytyk literacki, był postrzegany na przestrzeni wieków — ale też w ciągu swojego burzliwego a krótkiego życia. Poniżej trzy sądy nad Mochnackim z jego epoki.

Świadectwo Pawła Popiela z roku 1830 (Pamiętniki (1807-1892)):

Wielkiego księcia wypuszczono z wojskiem i bronią. Mochnacki protestuje. Stanisław Rzewuski, zręczny w sprawach politycznych, rozpuszcza wiadomość, że Mochnacki zelżył dyktatora, który wskutek tego dostał napadu apopleksji, krew mu puszczono. Mochnacki przychodzi na klub (byłem obecny), wchodzi na stół, niedobrze przyjęty. Mówi zręcznie, nawet z uszanowaniem wyraża się o dyktatorze, kończy słowami, że wobec wypuszczenia armii wielkiego księcia, dyktator jest mimowolnym zdrajcą. Ledwo te słowa wyrzekł, powstaje zgiełk nie do opisania, stół usiłują przewrócić, mój brat Wacław dobywa pistoltu, odwodzi i chce Mochnackiemu w łeb strzelić — ledwo pohamowany.. Musiałem Maurycego w tej chwili podziwiać. Stał spokojnie, założywszy ręce, okiem po zgromadzeniu wodził, doczekał, aż ukołysały się fale i wówczas z największym spokojem, ale wzruszonym głosem rzekł: “śmiałych głosów słuchać nie chcecie, przyjdzie czas, kiedy to całe zgromadzenie drżeć będzie ze strachu, będzie błagać o głos śmiały, a głos śmiały się nie odezwie”. Temi kilku wyrazy stał się na nowo panem zgromadzenia. Krzyki: “Niech żyje Mochnacki!”. Takie to są usposobień ludu zebranego gwałtowne odmiany. Dyrektor istotnie zasłabł, albo zasłabnąć potrzebował dla podniesienia zapału publiczności. Mochnacki niepewny o swą osobę został dla lepszego bezpieczeństwa niby zaaresztowany.

Niezbyt sprawiedliwy sąd Juliusza Słowackiego z Beniowskiego:

Wierzę w respublik jedynaka syna —
Mochnacki nim był u nas, ten kostera!
Co wielkich marzeń nie przestając snować,
Przez Dyktatora dał się ukrzyżować.
Wierzę, że powstał w człowieczej postaci,
I szedł na wielki sąd, co kraj rozwidni;
Po drodze wstąpił do arystokracji,
I w tem bez ognia piekle bawił trzy dni;
Potem w książeczce sądził swoich braci,
Tych co, są prawi, i tych, co bezwstydni.
Weń uwierzywszy z dwóch tomów zaczętych,
W emigracyjnych wierzę wszystkich świętych.

I mało znany nagrobek, który Mochnackiemu przygotował sam Adam Mickiewicz (na pomniku krytyka wyryty został jednak inny tekst):

Maurycy Mochnacki. Obywatel polski. Wroga moskiewskiego tajnymi związkami, księgami jawnie wydawanymi, najgorętszymi wystąpieniami, orężem gnębił, szarpał, nękał. Dla ojczyzny więzienie, rany, wygnanie wycierpiał. Gdy po upadku państwa pracował nad spisaniem dziejów Polski, zbieraniem materiałów do historii ostatniej wojny, zrealizowaniem zamysłu, w toku pracy zmarł w roku 1834, kiedy ciało sprzeniewierzyło się tak wielkiemu duchowi. Miał lat 31. Towarzysze boju.

19 XI 2013 # # # # #

Głosy wobec starożytności

Na marginesie sporu klasyków z romantykami wypowiedź filomaty Józefa Sękowskiego (z dzieła pod tytułem Collectanea do dziejów Ojczystych) przytoczona przez Maurycego Mochnackiego w rozprawie O duchu i źródłach poezji w Polszcze:

My na Zachodzie jesteśmy dziedzicami nie tylko oświaty dawnych Greków i Rzymian, ale nawet ich sposobu myślenia, uczuć i imaginacji. Jesteśmy uczniami tych ludów, nawet po większej części w dowcipie i w zabawach naszych; ani czuć umiemy innej piękności nad tę, jaką nam wyobrazili starożytni, ani myśleć inaczej, jak podług prawideł od nich wymyślonych; co większa, takeśmy się wyzuli z siebie samych dla Greków i Rzymian, tak dalece posunęliśmy śmieszność niewolniczego naśladowania mistrzów, których nam traf nadarzył, że dotąd śpiewamy z zapałem ich bóstwa, chociaż w nie wierzyć nie chcemy; że gwałtem zmuszamy siebie do uwielbiania dziwolągów ich imaginacji, chociaż czujemy całą ich niedorzeczność; że na koniec zapomniawszy na prawa serca, które same wybierać powinno w przyrodzeniu przedmioty swego upodobania, utworzyliśmy sobie sztuczną imaginacją, sztuczne piękności i sztuczne pojęcie z nami ani z otaczającym nas światem żadnego nie mające związku.

Nie chcę bynajmniej obrażać klasyków, to jest usiłujących myśleć głowami starożytnych Greków, ale uczucia Niemca lub polaka w XIX wieku przybrane w kupidynki, fauny i satyry nie inne czynią na mnie wrażenie, jak drzewa sadowe postrzyżone w sztuczne postacie i niezgrabnie naśladujące posągi i urny.

18 XI 2013 # # #

Pierwsze kawiarnie warszawskie

Z Anieli Kowalskiej Mochnackiego i Lelewela:

Rozkwit kawiarni w owej epoce wiąże się niewątpliwie z rozkwitem życia literackiego i literackiej fajki, co znajdzie wyraz w obrazowym uogólnieniu, mówiącym o ciężkich kłębach dymu, które unosiły się nad całym okresem romantyzmu. Nieliczne salony literackie były ekskluzywne. “O tych obiadach uczonych — napisze później Wójcicki — przychodziły do nas szczegóły na zebraniach w kawiarniach literackich”.

Kawiarnie były giełdą bieżących opinii w sprawach artystycznych, tyczących teatru, koncertu czy nowo ukazujących się dzieł romantycznych.

”…chciałbym być u «Kopciuszka», żeby słyszeć debata, jakie się musiały toczyć o moją osobę” — pisał Chopin w liście z Warszawy do przyjaciela po świeżo odegranym publicznie koncercie. Była to najważniejsza, jak informuje K.W. Wójcicki, kawiarnia “pod znakiem Kopciuszka” otworzona w r. 1819 na Długiej ulicy. A że mieściła się niedaleko Teatru Narodowego i Szkoły Muzycznej (Konserwatorium) na placu Zamkowym, więc przeważali tu artyści teatru i opery, którzy później wraz z towarzyszącymi im literatami i redaktorami przenieśli się do kawiarni w “Suchym Lesie”, także przy ulicy Długiej.

Canaletto, Ul. Długa

Do ulubionych (może dla jej centralnego położenia na Krakowskim Przedmieściu przy ulicy Koziej) przez studentów i literatów wszelkiego wieku i autoramentu należała tzw. “Kawa Brzezińskiej”, zasobna we wszystkie ówczesne pisma i gazety, a z późniejszych lat głośna “Honoratka” przy ul. Kapitulnej i Miodowej, o sali “ciemnej i zakopconej od fajczanego dymu”, czy “Dziurka” przy tejże ulicy, którą upodobał sobie szczególnie Bronikowski “i wraz z przyjaciółmi swoimi zaczął w poobiednich godzinach nawiedzać”, a “za jego przykładem schodzili się — wedle relacji Wójcickiego — dwaj bracia Mochnaccy, J.B. Zaleski, Ludwik Żukowski, Goszczyński, Nabielak, Maurycy Gosławski”.

“Kopciuszek”, “Honoratka”, “Dziurka” — to były te nieliczne nazwy wydobyte i wyrwane poprzez wspomnienia i opisy z niepamięci czasu. Kawiarnie mnożyły się nader szybko. “Przewodnik Warszawski” z r. 1826 wymienia ich tylko 9, a “Przewodnik” z r. 1829 — już 33. […]

“Drobny to pozornie szczegół kawiarnia — zauważa […] Chałasiński — ale jakże nieszlachecka instytucja”. I przypomniał, że do jedynej kawiarni, jaką prowadziła Jonaszowa w Lublinie w końcu XVIII stulecia, wedle relacji Kajetana Koźmiana, tylko “uboższa palestra uczęszczała, bo każdy z poważniejszych obywateli sądziłby ubliżać swojej godności, gdyby go w oberży [a tym mianem obejmowano kawiarnie], w sklepie lub na jarmarku spotkano”.

Kawiarnia jednak — czy chciał tego Koźmian, czy nie — stawała się instytucją czasów romantycznych […]

(Obraz powyżej: wspominana właśnie z kawiarni ulica Długa pióra Canaletta z 1778 roku, a więc na dobre czterdzieści lat przed “literackimi fajkami”).

16 XI 2013 # # # # #

Kraszewski o Starym Mieście

W 1863 roku, pod wpływem gorących jeszcze wtedy wydarzeń powstania styczniowego, Józef Ignacy Kraszewski machnął obrazek pod tytułem Dziecię Starego Miasta — powieść niezbyt może ambitną, bo nadto publicystyczną i schematyczną, ale i na tyle przesyconą warszawskością, że warto mimo wszystko sięgnąć. Krótki tylko fragment o rynku:

Wokół rynku Starego Miasta stoją jeszcze kamienice staruszki, pamiętające dawne dzieje, a w nich tuli się ludność, która starym wierna jest cnotom.

Mimo ruchliwości mieszkańców Warszawy, chętnie się z manatkami przesiedlających co kwartał (a nuż tam gdzie będzie lepiej?), Stare Miasto ma swoją ludność, która się z niego nie rusza i żyć by gdzie indziej nie potrafiła.

Szczególniej niewiasty tutejsze już na Krakowskim Przedmieściu czują się na obczyźnie. Jak górale do swych śnieżnych szczytów, tak staromiejscy ludzie przywięzują się do tych sczerniałych kamieniczek; i gdy z nich na świat wynijdą, czuć zaraz, że tam wyrośli. Życie ich, obyczaj, mowa, wszystko namaszczone starą wonią przeszłości.

Sławna owa przekupka Starego Miasta łaje straszliwie, ale zobacz ją, gdy strapione dziecię pociesza! Łzy też jej leją się po twarzy strumieniem i gotowa niezdarnemu łobuzowi wymierzyć policzek upomnienia, nie szczędzący zębów, ale pewnie po cichu odda ostatni grosz dla miłości Bożej.

Zdaje się, że te mury, do których tyle przylgnęło pamiątek, co wykołysały tyle pokoleń pracowitych, i nad kolebką dzisiejszego wyszeptały tajemniczą modlitwę, która je utrzymała na drodze miłości i prawdy.

13 XI 2013 # # #

Kaliszewski o miłości

Trochę ciężko uwierzyć, że to wyszło drukiem po polsku w XIX wieku, ale! Julian Kaliszewski, Pamiętniki sceptyka:

Miłość, jakakolwiek jest, dość, że jest, a jeżeli jest, więc musi być, a skoro musi być, przeto należy ją eksploatować, choćby z tego tylko względu, że daje kilka chwil zapomnienia, chwil nieocenionej wartości, bo z niczem innem w tem chwilowem życiu niedających się porównać. Używajcie jej bez nadużycia — tak pozwala ekonomia. Używajcie jej choćby z nadużyciem — tak ja wam radzę. A mam pewną zasadę: nic się na tem nie traci. Raz się umiera: prędzej, później, toć wszystko jedno. Co macie, od razu wychylcie — jutro niepewne. Cała złota przyszłość, której nic nie gwarantuje, niewarta niucha tabaki, który dziś możemy zażyć. […] Po co te krzyki na rozwiązłość obyczajów? — że ktoś rujnuje swoje zdrowie, a cóż to komu do tego? cóż może szkodzić rozsądnemu społeczeństwu? coż wreszcie całej ludzkości na tem zależy? nie będzie ten, będzie drugi, a choćby i żadnego nie było, to wtedy także nikt nie będzie szkodował. […]

Lepiej jest życie stracić w rozkosznych chwilach, jakie nam miłość daje, niżeli nędznie w czczych mrzonkach wegetować na ziemi. Wszelkie gadanie o wyższych celach, są to marzenia chorobliwych mózgów bez cienia zasady. […]

Nuże dziewczęta do wspólnej uciechy! dla nas wasze gładkie łona najwyższą rozkoszą, dla was my wszystkiem jesteśmy. Złóżmy ofiary Afrodycie, libacją Bacchusowi, a razem, a szalenie i bez pamięci! […] Nie żałujcie lubości waszego łona! pierś do piersi, a nierozerwalny splot naszych ramion i lędźwi niech będzie naszym testamentem!…

06 XI 2013 # #

Warszawianki na wykładach

Janina Kulczycka-Saloni w swojej książce pod tytułem Życie literackie Warszawy w latach 1864-1892 zacytowała anonimowego sprawozdawcę z publicznych odczytów naukowych z “Tygodnika Ilustrowanego” z 1865 roku:

Pozwólcie, warszawianki, że wam przede wszystkim złożę hołd szczerego uwielbienia, jakim mnie widok zachowania się waszego na tych dwóch, mianowicie ostatnich, wykładach natchnął. Pomiędzy mężczyznami tu i ówdzie widać było znużenie; zwłaszcza na ostatniej prelekcji, która blisko dwie godziny trwała, uwaga nie zawsze równo była natężona, ale kobiety!…

One jak prawdziwe bohaterki, w milczeniu, bez poruszenia się, wsłuchiwały się w uczone wywody prelegenta, nie dając się odstraszyć ani wyrazami niektórymi, niezrozumiałymi zapewne dla siebie. […] Widzieliśmy kilka młodych, pięknych panien siedzących w pierwszych rzędach, z głową pochyloną naprzód, z oczami zatopionymi w katedrze, ze słuchem natężonym, które by można było wziąć za żywe posągi uwagi. Dla pań naszych uczęszczających na prelekcje był to rodzaj stanowczej próby, z której śmiało powiedzieć można, że wyszły zwycięsko — powtarzam, że powinny by one stać się przykładem dla męskich słuchaczy, zwłaszcza dla tych, którzy przychodzą na wykłady naukowe uzbrojeni w szkła, zwykle dla widowisk teatralnych używane, sądząc zapewne, że perspektywy owe rozjaśnią im nie dość może bystre pojęcie.

05 XI 2013 # # #

Car Aleksander i pani Michalska

2 marca 1855 roku umarł car Mikołaj I Romanow. Zastąpił go Aleksander II i — jak pisała Paulina Wilkońska w Moich wspomnieniach o życiu towarzyskim w Warszawie — poprawiło to nastroje polityczne w całym rosyjskim zaborze.

I opowiadano różne rysy z jego [tj. cara Aleksandra] życia. Pomiędzy innymi i o pani Michalskiej, której mąż był w kopalniach — za sprawę Szymona Konarskiego. Pojechała biedna do Petersburga i w rozpaczy rzuciła się z prośbą w ręku pod konie carewicza Aleksandra, następcy tronu, pędzącego faetonem przez ulice. Faeton przez nieszczęśliwą przeleciał. Carewicz wyskoczył, sam skrwawioną, zemdloną podniósł ze ziemi, a łzę miał w oku. Odwiózł ją do mieszkania. Przysłał lekarza swojego. Łożył koszta wielkie… Michalski wszelako dłużej jeszcze na Sybirze pozostał.

Szymon Konarski był uczestnikiem powstania listopadowego, po którego klęsce udał się na emigrację i został stronnikiem Joachima Lelewela. W 1835 roku wrócił do kraju jako emisariusz karbonarskiej organizacji Młoda Polska. Głosił w kraju idee demokratyczno-patriotyczne aż do 1838 roku, kiedy został złapany przez władze carskie; skazany na śmierć w 1839.

03 XI 2013 # # # #

O ratowaniu literatury

Obchody pogrzebowe Stanisława Staszica w 1826 roku — jak pisze Anna Kowalska w tomie Mochnacki i Lelewel — szybko przerodziły się w manifestację patriotyczną, a dokładniej: antyrządową. Co oczywiście zaniepokoiło carski rząd i skutkowało represjami:

Ofiarą padł najpierw poemat Staszica Ród ludzki, o którym senatorowi Nowosilcowowi doniesiono, że jest jakoby “stekiem bezbożności i wywrotowych poglądów; polecił wielki książę zarządzić rewizję w składach Towarzystwa i całkowity nakład owego dzieła zniszczyć”.

Stanisław Staszic, rys. Władysław Barwicki

Potwierdził prawdę tego zapisu i dorzucił doń jeszcze obszerny komentarz Fryderyk hr. Skarbek, mieszkający wówczas na terenie Pałacu Staszica, sprawujący tam przez lat osiem obowiązki konserwatora i kustosza biblioteki Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk oraz muzeów.

Jego sumienna relacja rzuca ciekawe światło na ówczesne warunki egzystencji Towarzystwa:

Mówiono — notował — że wielki książę palił na swoim kominku wielkie tomy in quarto rzeczonego dzieła, które dziś do wielkich rzadkości należy, gdyż ja jedynie ocaliłem od zagłady przed zaborem kilka egzemplarzy, przepędziwszy całą noc w bibliotece Towarzystwa na wypruwaniu z pojedynczych tomów po kilka kartek, z których następnie trzy kompletne volumina dzieła ułożyłem.

Kapitalna bądź co bądź scena: konserwator biblioteki naukowej, korzystając z faktu, że mieszka na terenie gmachu Towarzystwa, całą noc spędza w sali bibliotecznej, gdzie zgromadzone zostały — i zinwentaryzowane — tomy dzieła Staszica, aby niepostrzeżenie wykraść cząstkami i uratować od auto-da-fe dzieło opiekuna i dobroczyńcy Towarzystwa. I to w stolicy konstytucyjnego państwa!

Swoją drogą, o Rodzie ludzkim Wacław Borowy powiedział, że to “najbardziej antypoetycki pomysł rozwiązany w jak najbardziej antypoetycki sposób”.

(Na rysunku Staszic pióra Władysława Barwickiego).

01 XI 2013 # # # # #

Lingwistyka po Wieży Babel

Z rozprawy naukowej (!) pod tytułem Harmonia mów, albo zlanie ich w jedną, to jest: polską, za pośrednictwem fenickiej, powróconej do familii mów słowiańskich zapomnianego już dzisiaj bibliografa, Adama Jochera (rycina — Gustave Doré, Pomieszanie języków):

Jedna była mowa niegdyś nadana całemu rodzajowi ludzkiemu na początku stworzenia i rzeczy wszelkich: ecce unus est populus et unum labium omnibus. Genes.XI.6 [oto jeden jest lud, i jeden język wszystkim (Biblia Wujka)]. Mowa ta, nie będąc dziełem zaledwo stworzonego i nieumniejętnego człowieka, ale dziełem, tchnieniem samego Boga, nie było żadnej przyczyny, aby od miejsca inna, od ludzi do ludzi, niezrozumiana była. Mowa ta, którą zowiemy względnie innych mów, Mową Pierwotną, była od razu pełną, wielką, w formy nadzwyczaj bogatą i zamożną, była przewidzianą do wszelkich potrzeb człowieka po wszystkie wieki i czasy, sama rozumiejącą i rozumną, skład oraz wszelkiej wiedzy i mądrości Najwyższej, Jej alfa i omega, mowa naresztę, do której odtąd nic nie przybyło, a prędzej ubyło wiele, mowa nie tylko dzisiejsza pisana i mówiona, ale mowa wszystkich władz duszy, uczuć, woli, namiętności, głosów człowiekowi głosem naśladowanych i nienaśladowanych w naturze całej, mowa nie tylko człowieka z człowiekiem, ale mowa wszystkich istot żyjących, zwierząt, drzew, roślin, tonów muzycznych, echa, a zatem wód, powietrza, skał, gór, lasów i ich tajni niedościgłych.

Daleko — możnaby rzec — posunięta interpretacja jednego biblijnego wersetu… Ale bardzo w stylu epoki. Rozprawa pochodzi z 1859 roku: w drugiej połowie XIX wieku wielu lingwistów i pseudolingwistów poszukiwało języka idealnego (choćby — sam August Strindberg).

Po długiej wspólności mowy jednej i tej samej między ludźmi — podejmuje myśl Jocher — przyszedł czas, w którym dościgła ich kara ciężka za zamysły zuchwałe i przeciwne woli Najwyższego. Było to, jak dzieje podają, podczas owego budowania wieży, co szczytem swym samego nieba dosięgnąć miała, podczas którego mowa budowników zmięszała się, a zgromadzone tłumy podzieliły się na narody czyli języki, co się już od tej chwili aż do dnia dzisiejszego między sobą przestały rozumieć, a każdy zgodnie z tą odmianą otrzymał inny obraz myśli, inne widzenie rzeczy, inne skłonności, inny życia cel i naznaczenie.

Było to zupełne przeobrażenie się rodu jednego na rody, czyli narody różne od siebie bardzo obyczajami, sposobem czucia i życia, oraz językiem, którego wpływ tu był wielki.

Gustave Doré, Pomieszanie języków

29 X 2013 # # # #

Heine w Polsce

Heinrich Heine poznał na studiach w Berlinie Polaka, Eugeniusza Brezę, który zaprosił go do siebie na wakacje. W ten sposób wybitny niemiecki pisarz spędził w zaborze pruskim kilka tygodni i wrażenia swoje opisał w książce przełożonej u nas jako O Polsce; takie oto były błyskotliwe spostrzeżenia młodego poety romantycznego —

Chłopu polskiemu miły jeszcze strój narodowy: kabat bez rękawów, sięgający niżej pasa, po wierzchu kapota jasnymi sznurami wyszywana. Ta kapota, zazwyczaj jasno niebieskiej lub zielonej barwy, jest grubym pierwowzorem wytwornych polskich okryć, jakie noszą nasi eleganci. Głowę osłania mały, krągły kapelusz, biało obramowany, ku górze zwężający się stożkowato, z przodu przystrojony w pstre wstążki lub kilku pawiemi piórami.

W takim to kostyumie widzieć można chłopa polskiego, zdążającego w niedzielę do miasta, gdzie załatwiać zwykł trzy sprawy: po pierwsze, goli się, po drugie, słucha mszy świętej, po trzecie, upija się jak nieboskie stworzenie. I widzieć go można, jak dzięki tej trzeciej sprawie istotnie do błogosławionego wzniesiony stanu, z wyciągniętemi nogami i łapami spoczywa w rynsztoku, pozbawiony zmysłów. Otacza go wtedy kupa przyjaciół, którzy w żałosnem ugrupowaniu zająwszy miejsca, — nie mogą, zdaje się, zrozumieć, dlaczego ów człowiek tak mało znieść może! Bo też, co wart być może ktoś, kogo byle trzy kwaterki wódki już rzucają o ziem! Ale Polacy w piciu doprowadzili istotnie do nadludzkiej doskonałości.

28 X 2013 # # #

Historyczne zdjęcia w kolorze

Roland Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii:

Być może dlatego, że jestem uradowany (lub zmartwiony) faktem, iż rzecz należąca do przeszłości poprzez swoje bezpośrednie promieniowanie (lśnienie) rzeczywiście dotknęła powierzchni, której teraz dotyka mój wzrok — nie lubię Koloru. Anonimowy dagerotyp z 1843 roku pokazuje w owalu mężczyznę i kobietę wykolorowanych po zrobieniu zdjęcia przez miniaturzystę zatrudnionego w atelier fotograficznym. I zawsze zdaje mi się (niezależnie od tego, jak jest naprawdę), że podobnie dzieje się z każdą fotografią: że kolor jest nałożony później na prawdziwy oryginał Czarno-Biały. Kolor jest dla mnie czymś sztucznym, szminką (jak ta, którą maluje się zwłoki). Nie zależy mi bowiem na “życiu” zdjęcia (pojęcie czysto ideologiczne), chodzi o pewność, że sfotografowane ciało dotyka mnie własnymi promieniami, a nie jakimś dodanym światłem.

Mimo uwag Barthes’a nie mogę się powstrzymać przed wrzuceniem tutaj kilku historycznych zdjęć na nowo pokolorowanych.

Pierwsze — test kamizelki kuloodpornej z 1923 roku. Drugie — wypadek samochodowy w Waszyngtonie z 1921 roku. Trzecie — widok na Nashville podczas wojny 1864 roku. Czwarte — japońscy łucznicy w latach 60. XIX wieku. I piąte wreszcie — katastrofa Hindenburga w 1937 roku. (Więcej zdjęć, porównanie z oryginałami i przypisy na blogu TwistedSifter).

W.H. Murphy testuje kamizelkę kuloodporną w 1923 roku

wypadek samochodowy w Waszyngtonie z 1921 roku

widok na Nashville podczas z 1864 roku

japońscy łucznicy w latach 60. XIX wieku

katastrofa Hindenburga w 1937 roku

26 X 2013 # # #

Bezmyśl, fiksum i samobójstwo

Jeszcze trochę wesołych myśli z anonimowo wydanych Pamiętników sceptyka Juliana Kaliszewskiego:

E!… znowu mnie zniechęcenie owłada… Smutne życie człowieka… Jeżeliś raz w fatalnej chwili swojego żywota wybiegł ponad powszednie, szczęśliwe swoją ślepotą zapatrywanie i pojmowanie tego, co jest, na zawsześ już nieszczęśliwy! Spokojność i wesele umyka już bezpowrotnie, o! gdybyś i ty wtedy tak umknąć zdołał od smutku, goryczy życia i nudy piekielnej, które cię z wolna coraz ciaśniejszem kołem okrążać będą!… Ziemia stanie ci za więzienie, a co więcej, doznasz chwil, w których będziesz sądził, że samobójstwo wyrwie cię na koniec z paszczy twojego zniechęcenia… To, co osładza godziny życia ludzkiego, tobie się wyda zbyt słabem, aby choć na jedną minutę twoje cierpienia zdolne było złagodzić. Rozkosz cielesna, jeżeli wiek twój dla niej już minął, na samo wspomnienie całą, niewysłowioną goryczą poić cię będzie; jeżeliś młody, to stanie ci ona za moralny grób twój.

Wiedząc, żeś niezdolny rozwiązać tego, coś pragnął, pożądał całem życiem swojem, w rozpaczy rzucić się będziesz próbował w otchłań zapomnienia — w cielesną kałużę żądz… I znowu wrócisz tam, skądżeś wybrnął, skądżeś chciał uciec ofiarą całęj potęgi myśli swojej — wrócisz, tylko dwakroć podlejszy niż wtedy, kiedyś bezwiednie jeszcze pełzał w błocie swoich namiętności… Smutne życie człowieka! — jest to zaczarowane koło złudzeń i zachceń nieurzeczywistnionych, niestety! nigdy. Jedna tylko ucieczka i jedno zbawienie w objęciu trojga: bezmyśl, fiksum i samobójstwo!…

Ha! ha! ha! wesołe życie człowieka!…

23 X 2013 # #

Kobiety z cygarami

Wśród różnych gier salonowych XIX-wiecznej Warszawy Paulina Wilkońska w swoich wspomnieniach opisała “pytania i odpowiedzi”: gospodyni rozdawała swoim gościom pytania, a po tygodniu — odbierała mniej lub bardziej dowcipne odpowiedzi (zazwyczaj wierszem).

Do czego lub kogo przyrównano by w zeszłym stuleciu [tj. XVIII] kobietę palącą cygaro?

Odpowiedź pisarza Ludwika Niemojowskiego:

Nie wiem, jakie by pradziad zrobił porównanie.
Lecz zawsze niepochlebne dałby pewnie zdanie.
Nasi bowiem ojcowie płeć piękną widzieli
Stworzoną do niańczenia albo do kądzieli.

Poświęcenie od kobiet jak należność brali
I sami używając — im użyć nie dali.
Dzisiaj dzielim z kobietą złe, dobre przygody —
I szczęście, i nieszczęście, i żal, i swobody.

Czy wzbronimy im użyć niewinnej rozkoszy,
Która myśli rozjaśnia, smutek z czoła spłoszy?
Wielu temu przygania — mnie się jednak zdaje,
Że nam to nie zaszkodzi — im wdzięku dodaje.

Czy nie szkodzi, nie byłbym taki pewien — ale mniejsza o to. Aleksander Kraushar zanotował w książce Polki twórcze czasów nowszych takie wspomnienie poświęcone Marii Ilnickiej i Deotymie:

Tam, na trzecim piętrze, w schludnym saloniku, odbywały się sympatyczne wtorki pani Marii, według ustalonego programu przyjęcia, złożonego ze szklanki herbaty i “rogalików”. Około pani domu usadowionej na kanapce grupowało się grono bywalców, z rezygnacją powstrzymując się od palenia papierosów, których Ilnicka nie znosiła, nie ze względu na ich szkodliwość dla zdrowia, ile ze względiu na ich proweniencję od Moskali, którzy ów nałóg u nas rozpowszechnili. Leżało to niemal w naturze Ilnickiej, iż ze wstrętem unikała zawsze wszystkiego, co mogło mieć jakikolwiek bliższy lub dalszy związek z nienawistną “Moskwą”. Jeśli więc ktoś z jej gości sybiraków nie mógł mimo najlepszej woli oprzeć się nawykowi “zaciągnięcia się”, ten chyłkiem opuszczał salonik i szukał w kuchence miejsca do wypalenia choćby kawałka papierosa…

Takiemu rygorowi, jak wiadomo, nie podlegali bywalcy salonu Deotymy, która, sama amatorka palenia, pozwalała swoim gościom po poczęstunku “lawą” (gorąca słodzona woda z arakiem) raczyć się dymem papierosów podczas słuchania fragmentów Sobieskiego pod Wiedniem.

22 X 2013 # # # # # # #

Kariera rodziny Demidowów

Jak pisze Stanisław Szenic w swojej biografii Marii Kalergis:

Kariera rodziny Demidowów w carskiej Rosji XVIII wieku żywo przypomina karierę rodziny Krupp w Niemczech XIX wieku. Protoplastami obu rodzin są kowale, którzy podwaliny olbrzymiego majątku oparli na doskonaleniu fabrykacji broni. Nikita Demidow, przedsiębiorczy kowal w Tulę, miał szczęście zwrócić na siebie uwagę cara Piotra Wielkiego. W krótkim czasie rozbudował i znacznie rozszerzył huty żelazne Wierchoturskie, sprzedane mu w 1702 roku na bardzo dogodnych warunkach. Później przy współudziale syna Akinfa założył jeszcze cztery pokaźne huty żelaza na Uralu. Jego wnuk Prokofiusz był już wielkim panem. Wybudował nakładem miliona rubli srebrnych sierociniec dla podrzutków w Moskwie, założył szkołę handlową w Petersburgu. Zasłynął nie tylko z filantropii, ale i z dziwactw. Pieniądze z jego skarbca płynęły szeroką, nieprzebraną strugą. Opowiadano, że podczas olbrzymiej zabawy dla ludu, urządzonej przez niego w 1778 roku w Petersburgu, aż 500 ludzi miało się zapić na śmierć.

21 X 2013 # #

Sceptycyzm anno domini 1872

Z wydanych anonimowo w 1872 roku Pamiętników sceptyka Juliana Kaliszewskiego — godny zapamiętania cytat:

Biedni ludzie!… W rozpaczy po niefortunnych wycieczkach na mądrość i wielkość jak mogą, tak się pocieszają. Przynajmniej życie przepędźmy wesoło! — wołają i nuże to w bitwy i wojny, kiedy już się znudzili siedzieć w domu spokojnie; to w wiedzę i uczoność, kiedy im się sprzykrzyło nic nie robić; to w odkrycia ziem nowych, kiedy już nic ze swoich gniazd wycisnąć więcej nie mogą. Bawią się do upadłego aby dalej, aby zapomnieć o wiszącym nad nimi mieczu Damoklesa pod postacią śmierci i nicości. A gdy już wszelkie pomysły co do ziemi zostały wyczerpane, dalejże z fantazją o niebie gwiaździstem, nuż o koncept, czyby i tam dostać się nie można?… To im się jakoś nie udaje, ależ trudno znów przyznać człowiekowi, że mu się coś nie powiodło. Po rozum tedy do głowy i… i w miejsce cielesnej wędrówki po nieskończoności, wymarzył sobie duchową — nieśmiertelność po śmierci!!! To go najwięcej zabawiło, to mu się najlepiej podobało, z natury przepada za kontrastem. Nuż tedy tworzyć sobie cały świat za grobem, podobny temu, w którym żyje, ale w nieskończonem spotęgowaniu, a tak nieskończonem, że sam tego pojąć nie zdolny, i to go właśnie zachwyca i dziwuje się własnemu dowcipowi i powiada sobie, że jest dla tego wielki i nieśmiertelny, że ma pojęcia niepojęterisum teneatis?

Rozradowany do żywego tym swoim wynalazkiem, dalejże się cieszyć a cieszyć tak, że gotów na wszystko już się poświęcić, na śmierć nawet, bo tam, oh! bo tam jest cóś, co mu za wszystko kiedyś wynagrodzi; tam, według jednych, sama jasność i harmonia i duchowość taka, że — aż jej nie ma; tam, według drugich, wszystko tak jak tu, ale wszystko dobre, nieskończenie lepsze, doskonalesze, obfitsze, smaczniejsze i wszystkie -sze jakie tylko są; tam, według innych jeszcze, sama tylko rozkosz przez całe niepojętej światłości i piękności siedm nieb, wpośród najcudowniejszej muzyki, jakiej tu ucho nie słyszało, wpośród samych przedziwnych cherubinów i huryssek, gdzie naturalnie szóste przykazanie już wcale nie istnieje…

I otóż marzą, marzą, a podczas tego marzenia pozwalają ze sobą wszystko robić, nawet rżnąć się na kawałki, gdyby to się komu podobało, jak bywały przypadki. To ich najmilsza rozkosz, a gdy zaczynają troski i choroby ścigać, do niej się uciekają, w niej toną — rozszczęśliwieni!…

Biedni wy ludzie!

18 X 2013 # #

Między Dobrą a Leszczyńską

Obrazek warszawski z tekstu Bolesława Prusa pod tytułem Pod szychtami. Powiśle, koniec XIX wieku — dzisiaj niecałe sto metrów od Biblioteki Uniwersyteckiej.

Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak ogród Krasińskich, pusty jak wszystkie place i złożony z dwu kondygnacyj. Niższa z nich ma postać doliny, wyższa zaś tworzy rodzaj płaskowzgórza, patrzącego ku Wiśle spadzistą i pogiętą ścianą.

Gdy woda przybiera, a na środku rzeki, zamiast łopat piaskarzy, pracują siecie rybaków, — wówczas dolina staje się jeziorkiem, przy którem strome brzegi placu wyższego formują, obok wodociągu, rodzaj przylądka i półwyspu.

W tej epoce zbiega się tu gromada obdartych uliczników, z których jedni grają w guziki, inni pływają po sadzawce na jakimś kawałku deski lub belki, a jeszcze inni, wśród uroczystego milczenia, poszukują robaków na przynętę.

W miarę opadania Wisły, sadzawka staje się bagnem, błotem, a wreszcie zupełnie wysycha. Wówczas szare i spękane łożysko jej zarasta gęstemi krzakami ostu, a na wybrzeżu, zamiast krzykliwej i ruchliwej zgrai, samotna pani Maciejowa łata wiecznie rozłażący się kaftanik, lub, w towarzystwie kilku innych dam, przerzuca całe stogi śmieci.

Rzeczy, podobnie jak ludzie, mają swoje cmentarzyska, do których należy plac przy ulicy Dobrej, będący jednym z generalnych śmietników miasta. Tu po dłuższej lub krótszej wędrówce, obok starej podeszwy, upada bukiet zwiędły; szmat niegdyś eleganckiej sukni, obok gnijących wiórów; okruchy porcelany obok bydlęcej racicy, słowem — wszystko, co się komu podoba. Najwstrętniejsze kupy różnorodnych szczątków wypierają się nawzajem, tworząc pstry dywan, nad którym pływa obmierzła woń padliny i z pośród dziur którego listki nędznej, skrofulicznej trawy wydzierają się do słońca, jakby błagając go o ratunek przeciw haniebnemu sąsiedztwu.

Szpetny widok; lecz — o! Wykwintny przechodniu z Saskiego Ogrodu, nie wzruszaj tak ramionami!… Zakazany ten zakątek w porze właściwej ciska pioruny, z których niejeden na twoją własną głowę może upaść. Tu bowiem, przy tym placu szkaradnym, z którego po promieniach słonecznych pełzną ku górze zdradzieckie miazmaty, tu wpośród tego gnojowiska, leży krynica miasta: dwa filtry wodociągów, a także… studnia ściekowa.

Kanał, śmietnik i filtry — oryginalna trójca! Która z jednej strony objaśnia nam niezwykłą śmiertelność Warszawy, z drugiej zaś nasuwa pytanie: poco człowiek żyje na tym świecie?

Czy poto, aby służyć za ogniwo między kanałem, a filtrem?… Ale zostawmy w spokoju higjenę i filozofją.

14 X 2013 # # #

Plica polonica

Czytając Heinego O Polsce, natrafiłem na taki ustęp (pisany przez niemieckiego poetę romantycznego z wyraźnym zachwytem):

U chłopa konstytucya ciała jest silna; zbudowany doskonale, wygląda na urodzonego żołnierza, a włosy ma zwyczajnie jasne, i najczęściej dozwala im opadać w długich kędziorach. Tej okoliczności przypisać należy tak częste u chłopów pojawianie się kołtuna (Plica polonica), bardzo sympatycznej choroby, którą zapewne i my kiedyś pobłogosławieni będziemy, gdy noszenie długich włosów rozpowszechni się w niemieckich ziemiach.

05 X 2013 # #

Leczenie Lewisa Sayre

Leczenie Lewisa Sayre

Z historii medycyny XIX wieku — leczenie schorzeń kręgosłupa rewolucyjną metodą doktora Lewisa Sayre (lata 70. XIX wieku). Poniżej cały proces naprawiania w trzech prostych krokach:

Leczenie Lewisa Sayre

04 X 2013 # #

O edukacji pisarzy

Roman Taborski i jego nieocenione Życie literackie młodopolskiej Warszawy:

W wyniku rusyfikacyjnej polityki caratu trudniejsze się stało — w porównaniu z sytuacją pokolenia postyczniowego — zdobycie przez przyszłych pisarzy młodopolskiej Warszawy odpowiedniego wykształcenia. Prus, Sienkiewicz, Świętochowski i Chmielowski chodzili do polskich gimnazjów, a następnie studiowali w Szkole Głównej — ich młodopolscy następcy byli skazani na rosyjskie gimnazja oraz również rosyjski Cesarski Uniwersytet Warszawski, wprzęgnięty w ogólną rusyfikacyjną politykę, a ponadto jeszcze mający bardzo niski poziom naukowy.

Żeromski i Reymont, dwaj najwybitniejsi przedstawiciele środowiska literackiego młodopolskiej Warszawy, nie mieli — jak wiadomo — matury, nie mieli również matury m.in.: Sieroszewski, Ignacy Dąbrowski, Ludwik Stanisław Liciński i Wacław Gąsiorowski. Żeromski przybył do Warszawy w 1886 roku i rozpoczął studia w Instytucie Weterynaryjnym, wkrótce zresztą przerwane z powodu ciężkiej sytuacji materialnej. Wybór weterynarii nie był oczywiście spowodowany zainteresowaniami przyszłego pisarza, ale prozaicznym faktem, że nie wymagano tam matury, wystarczało ukończenie sześciu klas gimnazjalnych. Edukacja Reymonta ograniczyła się do ukończenia w 1883 roku Warszawskiej Szkoły Niedzielno-Rzemieślniczej — w roku następnym przyszły laureat Nobla został wyzwolony na czeladnika krawieckiego.

Aż się chce zacytować Marka Twaina, który wspomniał kiedyś, że nigdy nie pozwolił żadnej szkole stanąć na drodze swojej edukacji.

03 X 2013 # # # #